sobota, 14 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 1 "To nic takiego"

Jęknęłam, gdy słoneczne promienie wdarły się do mojej sypialni i uparcie odganiały sen. Przewróciłam się na drugi bok mając nadzieję, że usnę jeszcze na kilka minut, a może nawet godzin. Czułam, że ktoś mnie obserwuje i niechętnie uchyliłam powieki, aby nawrzeszczeć na podglądacza. Natychmiast pisnęłam i próbując przewrócić się na drugi bok runęłam na podłogę. Kołdra owinęła się wokół mojego ciała, niczym kokon i uniemożliwiała jakikolwiek ruch. Chwyciłam się za głowę, która na nieszczęście uderzyła w stojącą koło łóżka szafkę i zerknęłam na spłoszonego skrzata. Błyskotka wychyliła się zza łóżka i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Zignorowałam uporczywe pulsowanie w skroniach i stłumiłam wszystkie przekleństwa, jakie przychodziły mi do głowy.
-Nic mi nie jest – odparłam szybko i z trudem wygrzebałam się spod grubej kołdry. – Coś się stało?
-Pani woła na śniadanie – odezwało się stworzonko i zabrało się za zbieranie leżących na podłodze pościeli. – Wszystko już gotowe.
-Znowu zaspałam- mruknęłam bardziej do siebie, niż do skrzata i potargałam mocniej blond kosmyki, które opadły na zaspaną twarz. – Powiedz mojej mamie, że pójdę jeszcze do łazienki i zaraz zejdę.
Skrzat skinął głową i natychmiast zniknął. Chwyciłam leżące na fotelu ubrania i ruszyłam w stronę łazienki, która znajdowała się dokładnie na przeciwko mojego pokoju.  Ściany były wyłożone zielonymi płytkami, a na podłodze znajdowały się dwa prostokątne dywaniki w tym samym kolorze. Odłożyłam ubrania na kosz, który znajdował się tuż przy drzwiach i weszłam pod prysznic. Przez chwilę stałam nieruchomo napawając się ciepłą wodą, która powoli ożywiała moje ciało. W końcu sięgnęłam po jabłkowy szampon i mocno zaciągnęłam się jego zapachem. Gdybym mogła wszystkie moje kosmetyki miałyby właśnie taki zapach, ale mama matka zawsze stawiała na różnorodność. Dlatego na mojej półce stało mnóstwo olejków różanych, kwiatowych perfum, a także balsamów o zapachu brzoskwini i cytryny, który był wyjątkowo drażniący. Wyszłam spod prysznica, gdy skrzatka zaczęła dobijać się do drzwi ostrzegając, że naleśniki lada moment wystygną.  Wyskoczyłam spod wciąż lekko kapiącej wody, uważając, aby nie poślizgnąć się na dywaniku. Zawinęłam jasne włosy w ręcznik i wciągnęłam na siebie jasne dżinsy. Zaklęłam, gdy dostrzegła w dużym lustrze, że na lewym policzku wciąż znajduje się odcisk od mojej ulubionej poduszki. Fioletową koszulkę wciągnęłam w biegu zbiegając po schodach.
-Cześć mamo – rzuciłam siadając naprzeciwko kobiety, która odkładała właśnie sztućce i sięgała po filiżankę czarnej kawy. – Naleśniki z owocami…
-Tata napisał – odezwała się nagle kobieta sprawiając, że z trudem przełknęłam spory kawałek ciasta, a truskawka utknęła mi w przełyku.. – Chce się z tobą spotkać.
Zamrugałam kilkakrotnie i wzięłam dwa spore łyki mleka, które w magiczny sposób napełniło szklankę. Gdy owoc w końcu zwolnił mój przełyk skupiłam swoje spojrzenie na matce. Od kilku tygodni prosiłam matkę o jakiekolwiek spotkanie z ojcem, a nawet napisanie głupiego listu, który mogłaby dostarczyć przez prawnika. Mama stawała się wtedy chłodna, opanowana i nieustępliwa. Nie zgadzała się na żadną formę kontaktu. Po części nawet ją rozumiałam. W końcu nie, na co dzień miłość życia zostawia cię dla o wiele młodszej pielęgniarki. Mimo to pragnęłam wyjaśnienia całej sprawy na spokojnie, także od tej drugiej strony.
-Przecież mi nie wolno – zauważyłam i pochyliłam się nad talerzem. W końcu odłożyłam sztućce i spojrzałam matce w oczy. Jej brązowe tęczówki przypominały gorzką czekoladę i były tylko o parę odcieni ciemniejsze od moich.
-To twój ojciec i nie mam prawa ograniczać wam wspólnego czasu – odparła grzebiąc w zielonej torebce. – Wspominał coś o jutrzejszym dniu, bo dzisiaj masz jechać na Pokątną.
-Powiedz, że będę – powiedziałam szybko.
Przez chwilę patrzyła na mnie ze smutkiem, by później pokiwać powoli głową i ukryć twarz za kurtyną rudych włosów. Poczułam delikatne ukłucie. Czułam że stoję na środku jeziora, a lód wokół mnie jest zbyt cienki, aby mogła się gdziekolwiek poruszyć. Cokolwiek bym nie zrobiła i tak wpadłabym w lodowatą otchłań. W tej sytuacji byłam zmuszona ranić każdego z moich rodziców po równo.
 -Spotykam się dzisiaj z Andreą po pracy, więc wrócę późno – westchnęła kobieta wygładzając zieloną garsonkę. – Życzę miłych zakupów.
-Dzięki .
Szybk dokończyłam naleśniki tym razem uważając na zdradliwe truskawki. Gdy tylko ostatni owoc zniknął z mojego talerza pobiegłam do pokoju, gdzie leżała już uszykowana torba. Ponownie wbiegłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i odetchnęłam, gdy obaczyłam, że odcisk na policzku zniknął, a blond włosy nie tworzą już ogromnej kupy siana. Szybkimi ruchami rozczesałam wciąż lekko wilgotne włosy i starannie ukryłam parę rudych kosmyków, które pewnie i tak wysuną się na wierzch przy najmniejszym podmuchu wiatru. Nienawidziłam tej części swojego wyglądu, która była obiektem kpin wielu uczniów Hogwartu. Często twierdzili, że od zbyt długiego siedzenia pod prysznicem zardzewiałam, albo brali to za ujawnienie się mojego wrednego charakteru.  W końcu włosy ułożyły się w delikatne fale, które okalały owalną twarz o lekko spiczastym podbródku. Podrapałam się po drobnym nosie i rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu. Przeskakując po dwa stopnie znalazłam się na dole i spojrzałam na kominek, w którym trzaskał cicho ogień. Wyciągnęłam z kubka trochę sypkiego pyłu i z wahaniem weszłam w sam środek płomieni.
-Dziurawy Kocioł!
Nienawidziłam podróży kominkiem. Stanowczo wolałabym wybrać jakiś mugolski środek transportu, albo nawet Błędnego Rycerza. Ten szalony autobus delikatniej wpływał na mój żołądek, niż zielone płomienie, które paliły moje gałki oczne. Teraz powoli otaczały mnie z każdej strony, a sadza gwałtownie wdarła się do moich płuc i osadziła na ich ściankach. Miałam ochotę kaszleć, ale gorące powietrze, które panowało w kominku mocno to utrudniało. Poczułam, jak te nieszczęśliwe truskawki podchodzą mi do gardła i lada moment znów ujrzą światło dzienne. Powrócił nieznośny ból głowy, który towarzyszył mi przy zmianie ciśnienia, a oczy łzawiły od ostrego światła płomieni. Gdy uderzyłam nogami o posadzkę drugiego kominka musiałam podeprzeć się ścianki, aby nie upaść. Z obrzydzeniem spojrzałam na wewnętrzną część dłoni, która była umazana pyłem. Jakaś pulchna czarownica o znudzonym wyrazie twarzy chwyciła mnie za rękaw i wyciągnęła z kominka mrucząc coś o kolejnej osobie. Rzeczywiście po kilku sekundach w kominku pojawił się wysoki mężczyzna odziany w złotą szatę i omal jej nie staranował. W końcu się wyprostowałam i z ulgą zauważyłam, że czarownica musiała mnie już oczyścić z pyłu i sadzy, których obecność była jednym z wielu minusów tego sposobu podróżowania. Poprawiłam jasne kosmyki i zbiegłam po drewnianych stopniach, które wydawały przerażające dźwięki. W końcu dostrzegła kolorowe witryny sklepów i odetchnęła z ulgą. Nie była na ulicy Pokątnej od jakiś dziesięciu miesięcy, co można było uznać za jej rekord.  Zazwyczaj pojawiałam się tu co najmniej raz na trzy miesiące, aby posiedzieć w lodziarni, albo uzupełnić księgozbiór. Włożyłam różdżkę do wysokiego buta, aby nikt nie mógł jej dostrzec i jednocześnie, bym czuła bliskość magicznego drewienka, które dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Kurczowo trzymałam pasek od torby, jakbym obawiała się nagłej kradzieży, lub ataku. Ale taka już byłam. Córka wpływowych ludzi, w tych czasach, idealny cel. W końcu dostrzegłam wypatrywanej przez siebie osoby. Drobna dziewczyna siedziała na schodkach od księgarni i patrzyła przed siebie w zamyśleniu. Pomiędzy cienkimi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Pofarbowane na jasny blond włosy miały już kilka ciemnych pasemek, co oznaczało, że termin kolejnej koloryzacji zbliżał się nieubłaganie. Duże oczy Elizabeth w końcu skupiły się na mnie, gdy przeciskałam się pomiędzy dwoma grubymi czarodziejami, którzy zatrzymali ruch na głównej ulicy, bo musieli pogawędzić na temat nowych kociołków. W końcu dotarłam do przyjaciółki, która natychmiast otoczyła mnie swoimi długimi ramionami.
-Martwiłam się! – pisnęła przerażona. – Umówiłyśmy się tu o jedenastej, jest pięć po!
Zamrugałam zaskoczona i zerknęłam na ogromny zegar, który tkwił na zakurzonej witrynie zegarmistrza. Rzeczywiście spóźniłam się pięć minut, a  Elizabeth jest wielką panikarą, ale nigdy nie robiła mi wyrzutów o pięć krótkich minut.
-Nie mogłam przedrzeć się przez tłum – mruknęłam i poprawiłam ciężką torbę. – Ile już tu siedzisz? – zapytałam widząc, jak koło torby Elizabeth leży nadgryziona bułka i papierowy kubek z gorącą cieczą.
-Z godzinę, góra półtorej – westchnęła i schowała wszystkie rzeczy do torby. – Mama wyszła do pracy, a Billy czegoś tam się uczył.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Zawsze ją podziwiałam. Ta wysoka i drobna postać pod skorupą nieśmiałości skrywała silną i prawdziwą kobietę. Niewielu wiedziało o istnieniu tej drugiej Elizabeth Tek, która jednym spojrzeniem mogłaby przesunąć ludzi. W jej przypadku sprawdzało się wyrażenie, że to przeszłość i rodzina kształtuje ludzki charakter. Matka Elizabeth miała zaledwie piętnaście lat, gdy urodziła starszego brata Ellie i siedemnaście, gdy urodziła swoją córkę. Od tamtej pory życie pani Westbrook upływało na ciągłej opiece nad dziećmi, pracy i rozmowach w urzędach. Elizabeth rzadko mówiła o swoim ojcu, który był, ale tak naprawdę nigdy go nie było. Kiedyś dziewczyna wspomniała coś o uzależnieniu i braku pracy. Kiedyś próbowałam wyciągnąć z niej coś więcej, ale bezskutecznie. Wiedziałam jedynie, że pan Westbrook wracał czasami do domu, akurat wtedy, gdy jego jedyna córeczka z niego wychodziła.
-Masz list? – zapytała Ellie i przeczesała dłonią jasne włosy. – Całe wakacje czekałam na te cholerne wyniki i myślałam, że dostanę zawału, gdy zobaczyłam sowę na niebie.
-I jak poszło? – weszłam do księgarni, jako pierwsza i kichnęłam czując w nosie pyłki kurzu i zapach starego pergaminu.. – Moja mama powiesiła sobie wyniki nad biurkiem w gabinecie.
-Zaliczyłam to, co chciałam – szepnęła i rozciągnęła pełne wargi w szerokim uśmiechu. – To co na uzdrowiciela i dwa dodatkowe przedmioty, dla frajdy.
-Jestem z ciebie dumna, Ellie – uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam przeszukiwać torbę. Trzeba było przyznać, że byłam prawdziwą bałaganiarą, jeśli chodzi o torebki. Znajdowało się tam wszystko, tylko nie to, co akurat potrzebowałam. W końcu usiadłam na środku księgarni i wysypałam całą zawartość. Po drewnianej podłodze potoczył się czerwony portfel ze skórki, który dostałam od Ellie, a także mnóstwo kosmetyków, nieważnych już papierków i przeterminowanych cukierków. Czułam na sobie spojrzenie innych klientów, ale ograniczyłam się tylko wrogich spojrzeń, które posyłałam osobom, które zbyt długo się mną interesowały. – Głupi list! – warknęłam do siebie i ponownie wrzuciłam wszystko do torby.
-Byłoby prościej, gdybyś miała jakiś porządek w tej torbie.
-W torbie ma się wszystko zmieścić, a nie układać – warknęłam i podałam sprzedawcy listę podręczników. Poczułam, jak przyjaciółka zerka mi przez ramię. – Już wszystko przeczytałaś wielkoludzie?
Ellie roześmiała się serdecznie i poklepała mnie po włosach. Skrzywiłam się teatralnie i podałam zdezorientowanemu sprzedawcy odliczoną kwotę. Nigdy nie pogodziłam się ze swoim niziutkim wzrostem. To był mój największy kompleks, zaraz po rudych kosmykach odziedziczonych po matce. Zaś Elizabeth była jedną z najwyższych dziewczyn w Hogwarcie. Rzadko, która potrafiła spojrzeć jej w oczy
-Też kontynuuje historię magii – zachichotała i podała mężczyźnie swój list. – Do tego jeszcze starożytne runy.
-Po co ci to, Ellie – jęknęłam przypominając sobie jeden semestr katorgi, na którą poszłam dobrowolnie na prośbę mojej przyjaciółki.
-Już mówiłam, dla frajdy.
-Sama chcesz się doprowadzić do samobójstwa – załamałam ręce i chwyciłam przyjaciółkę za ramiona i mocno potrząsnąć. – Nie tędy droga!
-Przesadzasz, zresztą, jak zwykle.
Wywróciłam oczami i wyszłam na dwór. Gorące powietrze natychmiast rozwiało mi włosy. Upał, jaki teraz panował w Anglii był nie do opisania. Na pewno było to najcieplejsze lato w moim zyciu. Zeskoczyłam z ostatniego stopnia i omal nie wpadła na jakiegoś przerażonego chłopczyka. Wymruczałam przeprosiny i stanęłam na palcach, aby lepiej widzieć ulicę. Ludzie powoli zaczynali się wykruszać, a przy stolikach zrobiło się o wiele więcej miejsc, niż wcześniej. Nie spoglądając na stojącą za mną Elizabeth wspięłam się na drewnianą werandę jednej z kawiarenek i opadłam na krzesło przy pierwszym, wolnym stoliku. Ellie dołączyła do mnie chwilę później z czerwonymi rumieńca mina policzkach. Słońce grzało niemiłosiernie, a jego promienie padły na twarz panny Westbrook wyostrzając jej rysy twarzy.   
-Dwie kawy i dwa desery lodowe, truskawkowe i kiwi –zwróciłam się do stojącego obok kelnera i oparłam głowę na splecionych dłoniach. – Jak mijają ci te wakacje?
-Jak zawsze na odrabianiu prac, nauce, graniu z Billym, opiekowaniu się małym Carlem i czytaniem twoich listów – dziewczyna wzruszyła ramionami i chwyciła swój deser.
-Ile Carl ma już lat? – zapytałam delektując się smakiem zimnej substancji.
-Osiem, wciąż przeżywa fakt, że go opuszczam. Nie lubi swojej nowej opiekunki.
Carl był małym chłopcem, którego Ellie pilnowała odkąd skończyła trzynaście lat. W końcu doszło do tego, że mały nie widział poza blondynką świata i nie chciał jej puszczać gdziekolwiek. Nawet sama panna Westbrook bardzo przeżywała ich rozłąkę. Podziwiałam ją za to. Ja nie miałabym serca, aby okłamywać małego. Chyba za bardzo przywiązywałam się do ludzi.
-Jak twoi rodzice? – szepnęła Ellie i chwyciła mnie za ręce. – Przeszło im?
-Nie, i raczej nie przejdzie – westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy. – Takich rzeczy się nie wybacza i już.
-Ale z jakiegoś powodu to wszystko musiało się zacząć. No wiesz, człowiek nie zdradza, bo tak! Zazwyczaj jest jakiś powód. Brak namiętności, kłótnie…
-I chyba to właśnie było, prawda? – mruknęłam z naciskiem. – Ale to jeszcze nie powód… Nie! – nie potrafiłam wypowiedzieć tego słowa. Rozwód, definitywny koniec małżeństwa. To wszystko kojarzyło mi się jedynie z bezsensowną wojną o majątek i dziecko. – Wszystko mi wyjaśni, przecież są terapię. Przejdą przez to, my przejdziemy. Jesteśmy rodziną!
-Na pewno, kochanie – Ellie poklepała mnie po dłoni i uśmiechnęła się ciepło. – A więc zobaczysz się z ojcem?
-Tak, poprosił o spotkanie. Jutro.
-Jutro? – Ellie otworzyła szeroko oczy, przez co wydawały się jeszcze większe niż w rzeczywistości. – Gdzie ty masz głowę, dziewczyno!? Przecież jutro jest przyjęcie urodzinowe Alice. Ona cię osobiście zamorduje, jeśli nie przyjdziesz!
-Alice chodzi jedynie o prezent, który dam jej w Hogwarcie. Zresztą będzie tam tyle ludzi, że mojego braku nawet nie zauważy – westchnęłam. – Moja matka się zgodziła, więc to można uznać za prawdziwy cud. Nie mogę zmarnować tej szansy!
-Jakiej?
Odwróciłam się na krześle tak szybko, że Ellie musiała złapać za poręcz inaczej wylądowałabym na ziemi. Uśmiechnęłam się szeroko na widok dwóch chłopców, którzy odkładali właśnie swoje zakupy. Chociaż może powinnam przestać ich tak nazywać? Bo w końcu, ani Peter ani Remus już do małych chłopców nie należeli. Ten pierwszy odrobinę urósł i zrzucił kilka kilogramów, dzięki temu prezentował się teraz o wiele lepiej. Szczupła sylwetka nie przeszła jednak na twarz, która wciąż nosiła na sobie oznaki wcześniejszego obżarstwa Petera. Wąskie usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a blond włosy były starannie ułożone. Niebieskie, małe oczka wpatrywały się we mnie i siedzącą z tyłu Ellie. Remus był od niego o wiele wyższy. Miał mocno zarysowaną szczękę i śliczne, błękitne oczy. Nie tak jaskrawe, jak Peter te przypominały raczej atrament. Włosy w kolorze  ciemnego blondu układały się w jakąś tam fryzurę, którą znał tylko on. Nadal był szczupły, ale ramiona delikatnie się poszerzyły.  Przez co wyglądał na doroślejszego.
-No więc? – ponaglił Remus siadając koło mnie i zabierając mi kawę.
-Babskie sprawy – zachichotała Ellie podając Peterowi połowę swojego deseru. – Nie wszystko musicie wiedzieć, panowie.
-Koalicja jajników – mruknął Pettigrew i zabrał się za wcinanie jednego z wetkniętych w lodowe kulki wafelków. – Remusie, żadna nic nie powie bez odpowiednich narzędzi.
-Musicie wiedzieć, że Peter zainteresował się ostatnio średniowiecznymi torturami i szuka kogoś, na kim mógłby poćwiczyć – Remus zachichotał i wykorzystują moment mojej nieuwagi potargał mi włosy.
-Niech weźmie Blacka!
Ellie wyszczerzyła się w szeroki uśmiechu widząc, że Peter zastanawia się nad tą propozycją. Wyglądał wtedy naprawdę zabawnie, gdy przykładał dwa palce do podbródka i marszczył wysokie czoło. W końcu pokręcił głową i spojrzał na siedzące naprzeciwko Remusa.
-Oho! Już coś knujecie, Ellie zmywamy się – westchnęłam, ale Remus skutecznie zagrodził mi drogę. – Lupin, bo użyję różdżki.
Chciałam, aby zabrzmiało to, jak groźba, jednak uśmiech wciąż nie schodził mi z twarzy, przez co nie wyszło to zbyt przekonywująco. Schyliłam się, aby wyciągnąć magiczny patyk z buta, ale Remus natychmiast łapał mnie w pasie i przerzucił przez ramię nie zwracając uwagi na piski i krzyki. Podrzucił mnie kilkakrotni, a moje okrzyki zwróciły uwagę kilku osób, które wciąż przechadzały się magiczną ulicą. W końcu odstawił mnie na chodnik i ponownie potargał włosy.
-Musisz schudnąć – oświadczył rozmasowując sobie kręgosłup.
Oburzona uderzyłam go w ramię i z wysoko uniesioną głową ruszyłam z powrotem w stronę stolika, gdzie Peter próbował ukryć swój szeroki uśmiech. Opadłam na krzesło i gwałtownym ruchem odsunęłam od siebie deser, który omal nie wylądował na spodniach Petera. Remus opadł na krzesło obok i przez chwilę wpatrywał się w stojącą naprzeciwko kawiarenki witrynę sklepu ze zwierzętami. Podążyłam za jego spojrzeniem i zauważyłam stojącego tam Severusa Snape` a, który trzymał w dłoni klatkę z nową sową. Jego blada twarz wyglądała jeszcze gorzej niż zwykle, a przecież w wakacje człowiek głównie wypoczywa. Szturchnęłam Remusa w bok i posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie chciałam kolejnej afery z Huncwotami i Snape` em w roli głównej. Podałam mu swój deser lodowy i sięgnęłam po wystający z jego torby numer proroka. Ze znudzeniem przewracałam strony jednym uchem słuchając, jak reszta rozmawia na temat zeszłorocznych egzaminów. Zatrzymałam się na stronie szesnastej, gdzie znajdowało się ogromne zdjęcie. Była to strona poświęcona zazwyczaj plotkom, dlatego zobaczenie tam twarzy ojca było dla mnie lekkim szokiem. Pochyliłam się nad tekstem tak mocno, że nosem dotykałam blatu i w końcu podałam gazetę Elizabeth.
-Przecież to twój ojciec – zawołała blondynka i machnęła ręką tak mocno, że przewróciła kubek z kawą.
Peter pisnął, gdy napój skapnął na jego spodnie. Rzeczywiście na ogromnej fotografii znajdował się Andrew Spencer i z pewnością nie wyglądał na mężczyznę, który został wyrzucony z domu. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się szeroko do obiektywu i obejmował ramieniem pewną wysoką blondynkę o gładkiej skórze i mocno wyeksponowanym dekolcie.
-Aria, tak mi przykro.

-To nic takiego, na pewno.

Nowy rozdział jest, Artemis jest szczęśliwa. Czy rozdział pojawi się na święta? Powinien, ale równocześnie z pewną miniaturką, o której myślałam już od dawna. Będzie to nawet cykl miniaturek dodawanych co kilka miesięcy. " Co by było gdyby?" Zobaczymy, czy przypadnie wam do gustu....

7 komentarzy:

  1. miło, że ten rozdział pojawił się szybciej niż prologi;) wszytsko strasznie mi się podoba. biedna Aria. ja nie wiem czy wybaczyłabym swojemu ojcu, gdyby tak postąpił. i do tego trafił do gazety wraz ze swoją nową lalunią. brrr nie lubię faceta!
    Podoba mi się postać Elizabeth. szczerze to nawet nie wiem czemu xdd Remus i Peter tez są spoko;)
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Na to opowiadanie trafiłam przez czysty przypadek i ani trochę nie żałuję.
    Piszesz naprawdę fajnie, opisy są, a dialogi cud miód malina ;P Po prostu mucha nie siada! Czekam na next c;

    OdpowiedzUsuń
  3. Niektóre zdania są zupełnie bez sensu np. to:
    ,,Mama wyszła do pracy, a Billy czegoś tam się uczył."
    Czasami nie ogarniam po co je tam wstawiłaś. W dodatku przemyślenia o podróży w kominku czy o Błędnym Rycerzu są dobre, ale wydaje mi się że poniekąd są powieleniem tego co napisał autor w oryginale. Przepraszam za surową ocenę już tak na początku, ale sądzę że moja opinia powinna być szczera. Tym bardziej, iż pomysł całościowo jest genialny, a twój styl pisania zdecydowanie ponadprzeciętny (cudny). Mam nadzieję że nie przestaniesz pisać i w kolejnym rozdziale aż mi w pięty pójdzie za ten komentarz :) Najlepszego ;*
    ~` Orkadrahi <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje opowiadanie juz ,mie wciągnęła. Chociażby za oryginalny prolog. Polubilam pannę spencer od pierwszej chwili, choc nie powiedziałabym tego samego o ojej ojcu. Bardzo mnie ciekawi, skąd Harry miał jej pamiętnik i dlaczego wraz z Ginny sa tacy niesprawiedliwi wobec własnej córki. Myśle, ze jest ona wartościowa osoba, Hilecz brak jej pewności siebie, co nie jest dziwne, gdy wychowuje sie w taki, domu.... Cóż, ale i tal ckesze sie, ze główny wątek bedzie dotyczyć huncwotow, bo kocham Syriusza całym serce, i czekam na jego pojawienie sie tutaj. Petter jak na razie zaskoczył mnie pozytywnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na mój blog zapiski-condawiramurs.blogspot.com

      Usuń
  5. No, w końcu dotarłam do Ciebie. Rozdział bardzo mi się podobał. Znalazłam w nim może dwie literówki, ale pewnie mało ważne, skoro zapomniałam, jakie i gdzie.
    Coraz bardziej przekonuję się do głównej bohaterki, chociaż nie podzielam jej gustu zapachowego ;) Zapach jabłkowy jakoś do mnie nie przemawia... Jej sytuacja w domu i zachowanie matki bardzo dobrze kojarzę z własnej przeszłości. Jestem ciekawa, jakie relacje ma dziewczyna ze swoim ojcem.
    No, fragmencik z Huncwotami dodał tylko smaczku, aczkolwiek brakowało mi mojego kochanego Jamesa - mam nadzieję, że kiedyś mi to wynagrodzisz.
    Za tekst z "koalicją jajników" masz u mnie niezłego plusa - muszę to sobie gdzieś zapisać ;) Widzę, że bohaterka tak jak moja Caroline nie przepada za Siecią Fiuu. Szczerze, sama nie jestem pewna tego, czy polubiłabym ten rodzaj przemieszczania się ;)
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. "zapach, ale mama matka zawsze stawiała na różnorodność."
    Ahaaa :)
    Jak zwykle grejt dżob :*
    Chyba zacznę szipować Arię z Remusem <3
    Mm, Ariem :3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy