Warknęłam wściekle rzucając czarnymi
balerinkami w stronę drzwi i opadłam na łóżko z miną niewróżącą nic dobrego. Wypuściłam
głośno powietrze z płuc i zerknęłam na zegarek. Zostało mi równe dziesięć minut
do przyjścia ojca, a moja szafa już była pusta. Zero pomysłów na kreację, czy
fryzurę.
-Gdzie jesteś, Ally? – jęknęłam słysząc pukanie do drzwi.
Jednak
w progu nie stała Alice, a mama, która natychmiast podniosła czarne buty i
uśmiechnęła się pobłażliwie. A potem dostrzegła porozrzucane ubrania i bałagan,
który zasłonił podłogę pomieszczenia zwanego moim pokojem. Nienawidziła, gdy
cokolwiek leżało na brązowych panelach. Zamknęłam oczy czekając na okrzyki
wściekłości i długi wykład na temat szacunku dla pracy, jaką wykonuje
Błyskotka. Teraz byłam już pewna, że nie zdążę się przygotować na spotkanie i
pojadę tam w dresie.
-To naprawdę ładne buty – powiedziała wskazując na obuwie.
Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona cicho się zaśmiała.
Aliena Spencer śmiejąca się w pokoju pełnym rozrzuconych ubrań. Uszczypnijcie
mnie. Podniosła kilka bluzek i zaczęła je składać. Dopiero teraz dostrzegłam,
że nie ma na sobie obcasów. Co było kolejny, wielkim wydarzeniem. Aliena
Spencer zawsze miała co najmniej dwunastocentymetrowe obcasy. To była tradycja.
Przyglądałam się, jak mama ogląda uważnie każde ubranie. Jakby chciała sobie
przypomnieć, kiedy miałam to na sobie i co się wtedy działo. Taka już była.
Twierdziła, że w szafie kryją się wszystkie wspomnienia, dlatego nigdy nie
wyrzucała ubrań. Oddawała je innym, albo chowała na strychu by móc do nich
wracać.
-Zostaw mamo – westchnęłam i podałam jej czarną marynarkę. –
Zaraz posprzątam.
-Najlepiej podaj mi swoją definicję słowa zaraz – mruknęła
kobieta. – Bo ostatnie twoje zaraz trwało dwa tygodnie.
Zarumieniłam się delikatnie i natychmiast ruszyłam do
sprzątania. Dobrze wiedziałam, że mama mi tego nie zapomni i będzie wypominać,
aż do czasu mojej wyprowadzki, a może i dłużej. A to dlatego, że mam sklerozę i
mnóstwo innych, ciekawszych zajęć do zrobienia, niż odpisanie na długi list
marudnej ciotki Wendy. Gdy ostatnia para butów wylądowała w pudełku dziewczyna
usiadłam na biurku i uśmiechnęłam się do matki.
-Mam rozumieć, że nie bez powodu zrobiłaś w pokoju taki
bałagan? – zapytała kobieta.
-Nie mam się, w co ubrać.
-Przecież masz tyle ubrań, że nawet w ciągu roku nie
założysz wszystkich, a o butach to nawet nie wspomnę.
-Jakbyś ty miała ich mniej –mruknęłam z przekąsem i podeszłam
ponownie do szafy. – Denerwuje się spotkaniem z tatą.
Kątem oka dostrzegam, jak mięśnie jej szczęki drgnęły, ale
nie wypowiedziała żadnego słowa. Nie pocieszyła mnie, nie nakrzyczała. Po
prostu odsunęła mnie od szafy i ponownie zaczęła przesuwać wiszące w niej
wieszaki. W końcu podała mi letnią sukienkę w czarnym kolorze. Ujęłam ubranie w
dłonie i przyjrzałam się pomarańczowym kwiatom, które znajdowały się na dole
sukni. Nie pamiętałam, abym kiedykolwiek miała ją na sobie.
-Weź tą – poleciła.
Uśmiechnęłam się delikatnie i sięgnęłam po czarne buty na koturnie.
Tak jak moja mama, rzadko chodziłam na płaskim obcasie. Wolałam, jak moje nogi
trochę się wyszczuplały. Związałam włosy w luźny kok i chwytając torebkę
zbiegłam na dół. Mama już siedziała przy stole w kuchni i przeglądała jakieś
papiery. Odwróciła się w moją stronę próbując niezauważalnie zasłonić
dokumenty.
-Wyglądasz ślicznie.
Komplement, abym nie zadawała pytań. Uniosłam wysoko brwi i
podparłam się pod boki. Zawsze tak robiłam, gdy ktoś traktował mnie jak
dziecko, którym już nie byłam.
-Wychodzę – mruknęłam spoglądając na twarz kobiety, próbują
wyczytać z niej każde niewypowiedziane słowo i myśl. Bezskutecznie.
-Okej.
Nic, pustka w oczach. Wygładziłam nerwowo materiał sukienki
i ruszyłam w stronę drzwi.
Raniłam ją. Czułam to, ale nie mogłam się cofnąć. W tym
wypadku cokolwiek bym nie zrobiła, wbiłabym komuś sztylet. Zatrzymałam się z
dłonią na klamce i jeszcze raz spojrzałam na matkę. Siedziała zgarbiona i
powoli coś notowała. Mogło to być nowe menu na kolację Ministra Magii, albo
pozew rozwodowy. Potrząsnęłam gwałtownie głową. Zrobię wszystko, aby ocalić ich
małżeństwo i moją rodzinę. Wyszłam na dwór i rozejrzałam się po uliczkach
Ravenwood. Wszędzie było pusto, co było spowodowane panującym w Anglii upałem.
Byłam na dworze zaledwie kilka minut, a już czułam na czole kropelki potu. Trzasnęłam drewnianą furtką i rozejrzałam się
po piaszczystej drodze. Na drugim końcu zobaczyłam wysokiego mężczyznę w
błękitnej szacie. Jego trochę przydługawe, blond włosy przykleiły się do
spoconego, wysokiego czoła. Mimo to Andrew Spencer wciąż szeroko się uśmiechał,
gdy mocno mnie przytulił. Czułam jego
wodę kolońską, na którą zawsze narzekałam, bo jej zapach roznosił się w całym
domu. Teraz marzyłam jedynie o tym, aby złapać go za ręke i poprowadzić do
domu, gdzie mama już nakłada na talerz potrawę ugotowaną według swojego
przepisu. Wszystko prysnęło, gdy pociągnął mnie w przeciwległym kierunku, a dom
zostawał za moimi plecami.
-Mieszkasz w Ravenwood? – wyjąkałam zaskoczona, a mężczyzna
parsknął śmiechem. – No co?
-Nie uważasz, że gdyby twoja mama dowiedziała się o tym,
posłałaby mnie na pożarcie psom? – zachichotał. – Mieszkam na obrzeżach
Londynu.
Z trudem powstrzymała się przed wzdrygnięciem ramionami.
Nigdy nie używał zwrotu twoja mama.
Zabrzmiało to tak, jakby ostatecznie się od niej odciął, a przecież to on
popełnił ten jeden, straszliwy błąd. Z
opuszczoną głową szłam za nim, podczas gdy on cicho nucił pod nosem nową
piosenkę Gorących Kociołków. Ojciec słuchający nowoczesnej muzyki, matka niezwracająca
uwagi na bałagan. Wedle mnie zbliżał się koniec świata.
Poczułam gwałtowny ucisk w kolanach, gdy zderzyłam się z
twardym podłożem. Zachwiałam się delikatnie i omal nie zemdlałam z wrażenia.
Przede mną stała ogromna willa otoczona zadbanym ogrodem. Jeśli miałabym
oceniać na oko, to ten dom był o wiele większy, niż mój i mamy. Wiele gatunków
kwiatów, które rosły przy białych ścianach już dawno powinno przekwitnąć.
Ojciec ruszył powoli żwirową ścieżką nie zwracając najmniejszej uwagi na to,
czy idę za nim. W powietrzu czułam duszącą mieszankę gorącego powietrza i zbyt
dużej ilości kwiatów. Słońce, które prażyło niemiłosiernie odbijało się od białych
ścian, przez co mocno raziło oczy. Cały teren był otoczony przez wysoki
bluszcz, który opierał się na metalowym płocie.
-Podoba ci się? – zapytał zatrzymując się przy drzwiach.
Wzruszyłam ramionami i weszłam do przestronnego holu, który
był wypełniony przez obrazy moich przodków. Starałam się ignorować wyblakłe
spojrzenia portretów, więc skupiłam się na wysadzanej białymi płytkami
podłodze.
-Ładny dom – mruknęłam
z niechęcią spoglądając na zdjęcie apodyktycznego i ciągle marudzącego dziadka
Alexandra. – Nie wiedziałam, że w ogóle istnieje.
Doskonale wiedziałam, że moja rodzina posiada kilka domków
letnich, w którym mogłaby zamieszkać mała rodzina, ale nie słyszałam, aby
ktokolwiek wspominał o tak ogromnej willi. Zachłannym spojrzeniem rozglądałam
się chcąc zapamiętać każdy szczegół, by później wypytać matkę o pochodzenie
niesamowitego domu.
-Należy do mojego ojca.
Z trudem powstrzymałam się przed wzdrygnięciem ramionami i
wskoczeniu na jakiś dywan, byleby tylko nie dotykać podłogi. W końcu wielki
Alexander słynął ze zwyczaju plucia na posadzki i zmuszania skrzatów do mycia
ich krwią owiec. Już miałam zapytać ojca o tajemniczą blondynkę z fotografii,
gdy ten złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę salonu. Kolor delikatnego
błękitu opanował całe pomieszczenie. Zarówno ściany, jak i meble. W tym
pomieszczeniu również wisiało zdjęcie dziadka Alexandra, który aktualnie
mieszkał we Francji ze swoją piątą żoną, która mogłaby być moją starszą
siostrą.
-Co będziemy dzisiaj robić? – zapytałam odwracając się w
jego stronę. – Myślałam nad spacerem, albo zagrajmy w szachy. Pamiętasz, jak
robiliśmy to w każdy niedzielny wieczór?
-Już jesteście?!
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w stronę, skąd dochodził
głos. Moim oczom ukazała się wysoka kobieta o bardzo szczupłej sylwetce i
bladej cerze. Miała bardzo jasne włosy, które opadały na ramiona. Wąskie usta
rozciągnęły się w uśmiechu, gdy ruszyła do mnie i mocno mnie objęła.
-Przepraszam, ale kim ty do cholery jesteś?! – warknęłam
odpychając ją od siebie.
Dostrzegłam na jej twarzy szoki zdezorientowanie, a jej duże
niebieskie oczy skierowała w stronę mojego ojca. Niemo poruszała ustami, a
potem zrobiła kilka kroków do tyłu.
-Przyszłam za wcześnie- stwierdziła.
-Parę minut. Jeszcze nie zdążyłem jej powiedzieć.
-Powiedzieć o czym?!
Czułam, że lada moment eksploduje. Nagle mój plan ponownego
złączenia rodziców uległ dużej komplikacji. Nie tylko z powodu nagłego ułożenia
się życia mojego ojca, ale i obecność kobiety ze zdjęcia spowodowała nagły
wzrost ciśnienia w moim ciele. Miałam ochotę wyciągnąć różdżkę i wypędzić
kobietę z domu mojego ojca. Zerknęłam na niego, ale on natychmiast spuścił
wzrok.
-Ario, to jest Miranda. Mieszka ze mną – wyjąkał.
Przeniosłam spojrzenie na blondynkę, która kuliła się w wejściu
i najwyraźniej zastanawiała się, czy zostać w pomieszczeniu czy wybrać szybką
ucieczkę. Pokręciłam przecząco głową i zaczęłam spazmatycznie oddychać.
Próbowałam sobie przypomnieć imię kobiety, która rozbiła moją rodzinę. Czy to
nie była właśnie Miranda?
-To ona, prawda? – zapytałam szeptem, choć miałam ochotę
krzyczeć.
-Wiem, że jesteś wściekła i rozczarowana, ale musisz mnie
wysłuchać – zaczął prowadząc mnie w stronę kanapy. – Kochałem, kocham twoją
mamę, ale to już nie to samo. Za dużo nas różni, zresztą sama widzisz, że
Aliena nie jest ideałem.
-Nie zrzucaj winy na nią – warknęłam czując, jak łzy
napływają mi do oczu. – To ty wskoczyłeś komuś do łóżka.
Przez chwile wyglądał, jakbym wymierzyła mu celny cios w
twarz. I szczerze, gdyby nie był moim ojcem, na pewno by taki otrzymał. Zmierzyłam
srogim spojrzeniem Mirandę, która zarumieniła się i wyszła z pomieszczenia.
Miałam ochotę pójść za nią i oskarżyć ją o kradzież czyjegoś męża. Przecież
musiała widzieć złotą obrączkę na jego palcu.
-Zasłużyłem na to – westchnął i chwycił moje dłonie w swoje.
– Wiesz, że zawsze chciałem mieć syna? Gdy byłem w szpitalu i usłyszałem, że
jednak mam córeczkę nie mieliśmy nawet wybranego imienia. Długo się
zastanawiałem, aż…
-Aż wybrałeś imię swojej ulubionej bohaterki z pewnej
mugolskiej powieści – dokończyłam za niego. – Będziesz mnie teraz raczył
opowieściami z przeszłości? Jakim to byłeś biednym mężem? Zniszczyłeś naszą
rodzinę, mamę. Zniszczyłeś mnie.
Już nie umiałam powstrzymać łez, które płynęły po
zarumienionych z gniewu policzkach. Wyrwałam dłonie z jego uścisku i wstałam.
Nie pytając o pozwolenie podeszłam do kominka i rozpaliłam ogień. Musiałam
opuścić ten dom. Natychmiast.
Impreza urodzinowa Alice zawsze była oficjalnym zakończeniem
wakacji. Przychodziła na nią prawie cała szkoła, a alkohol lał się litrami. Dom
państwa Owenów mieścił się blisko Edynburga, gdzie wieczory bywały już chłodne.
Potarłam dłońmi odsłonięte ramiona i przygryzłam wargę. Od domu Alice dzieliły
mnie jeszcze trzy ulice, a już teraz słyszałam odgłosy głośnej muzyki.
Żałowałam, że nie weszłam do domu na dłużej i nie wzięłam jakiegoś sweterka,
czy kurtki. Tak jak rok temu przy furtce nikt nie stał, więc mogłam swobodnie
wejść do środka. Mimo chłodu cała impreza już przeniosła się na zewnątrz, gdzie
ludzie tańczyli do skocznych kawałków Fatalnych Jędz, lub Magicznych Fiolek.
-Aria! – okrzyk Alice z trudem przebił się przez głośne basy
i śpiew jakiś trzech Krukonek, który można by raczej nazwać wyciem do księżyca.
– Jednak jesteś!
Alice była dziewczyną o kościstej sylwetce średnim wzroście.
Miała bardzo jasne włosy, które sięgały jej prawie do pasa i falami otaczały
twarz w kształcie serca. Dziewczyna mocno mnie objęła i z błyszczącymi oczyma
spojrzała na trzymany przeze mnie pakunek.
-Najlepszego z okazji szesnastki – uśmiechnęłam się szeroko
i pocałowałam ją w oba policzki.
-Nie musiałaś – skłamała gładko i odłożyła prezent na stół,
gdzie stała już pokaźna górka. – Gdybym wiedziała, że będziesz to poczekalibyśmy
z tortem.
-Przynajmniej zadbaliście o moją figurę – uśmiechnęłam się
blado i rozejrzałam po ogrodzie. – Jest Elizabeth?
-Wpadła tylko na chwilę. Chyba ma jakieś problemy w domu.
Już miałam zapytać o szczegóły, gdy nagle spod ziemi wyrosła
jedna z członkiń klubu szachowego, która chciała złożyć swojej szefowej
gratulacje. Wzięłam butelkę kremowego piwa i ruszyłam do przodu, aby znaleźć
jakieś spokojne miejsce. Gdzieś dostrzegam Dorcas, która była zajęta
kokietowaniem dwóch nowych uczniów, którzy przyjechali z Durmstrangu. Opadłam
na jedno z krzeseł, które stało przy stole z przekąskami i pisnęłam, gdy ktoś
pociągnął mnie za materiał sukienki.
-Lily? – pisnęłam trzymając się za szaleńczo bijące serce. –
Chcesz, abym zeszła na zawał?
-Chodź na dół.
-Że pod stół?
-Nie pod krzesło – warknęła z przekąsem i ponownie zniknęła
pod meblem.
Paskudny rudzielec,
pomyślałam z przekąsem i weszłam pod stół. Czułam pod palcami chłodną ziemię,
oraz miękką trawę. Usadowiłam się wygodnie i z przerażeniem spojrzałam na Lily.
Jej zwykle rude włosy przybrały teraz odcień wściekłego różu, a wszystkie piegi
mieniły się na różne kolory. Zacisnęłam wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem.
-Widzę, że bardzo cię to bawi – wysyczała i splotła ręce na
piersi.
-A ciebie nie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i
przestałam powstrzymywać śmiech.
Nagle poczułam się lżejsza o kilka kilo. Jakby śmiech
uwolnił ciało od wszelkich spięć i wspomnień dzisiejszego popołudnia. Sprzed
moich oczu w końcu zniknęła przygnębiona twarz matki, gdy usłyszała o
Mirandzie. Widziałam tylko zarumienioną ze złości Lily, różowe włosy i w tym
momencie zielone piegi, które powoli przechodziły w błękit.
-Niech zgadnę, James?
-Black, ta cholerna podróbka mężczyzny! – warknęła
zaciskając dłonie w pięści, a jej podbródek
zaczął drżeć, jakby zaraz miała się rozpłakać.
-Zaklęcie, eliksir, czy zwykła farba?
-Jakiś cholerny eliksir, który był w napoju – jęknęła
żałośnie i podała mi szklankę.
Odebrałam naczynie, które było w połowie napełnione, a jego
kolor miał lekki różowy odcień. Przysunęłam krawędź do nosa i delikatnie
wciągnęłam woń. Zakrztusiłam się ostrym zapachem róż, oraz wody chlorowanej.
-Spokojnie, zejdzie po jakimś czasie – odparłam wylewając
napój na trawę, która przybrała ten sam ostry odcień różu, co włosy panny
Evans.
-To znaczy?
-Nie wiem, nie wypiłaś całego. Może z godzinę, albo dwa dni…
-Mam różowe włosy! – pisnęła.
- W ciemności nie widać. Serio.
Jej zielone oczy błysnęły złowrogo, gdy ponownie się
zaśmiałam. Oparła się o nogę stołu i sięgnęła po paluszki, które ułożyła na
swojej zielonej spódniczce. Sięgnęłam po jeden ze smakołyków i od razu włożyłam
go do ust.
-Jak się czujesz? – zapytała.
-Cudownie, w życiu nie bawiłam się lepiej. Nie ma to, jak
impreza na koniec wakacji pod stołem – prychnęłam.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi – warknęła mrużąc oczy. –
Pytałam o sytuacje w domu.
-Którym? Tym, gdzie mieszkam z mamą, czy tam, gdzie gniazdko
uwił sobie mój ojciec z jakąś dwudziestoletnią lafiryndą?
-Ładna jest?
-W porównaniu do mojej mamy? Jest młodsza, ale czy
ładniejsza? Moja mama też ładnie wyglądała w wieku dwudziestu lat.
-Myślisz, że chodzi jedynie o wiek?
-A masz jakąś inną teorię, geniuszu? – wysyczałam i
podciągnęłam kolana pod brodę. – Facetom chodzi jedynie o ładny wygląd, aby
mogli się pokazać ze swoją zdobyczą na salonach.
-No nie wiem…
-Uszczypnijcie mnie – zawołał męski głos. – Lily Evans
jednak wierzy w miłość!
-James, zmiataj stąd – wrzasnęłam i uderzyłam w nogę, która
mogła należeć do niego.
W efekcie Potter jęknął głucho i po chwili wepchnął się pod
stół. Usiadł jak najbliżej Lily, która posłała mu mrożące krew w żyłach
spojrzenie. Zawsze podziwiała Jima za wytrwałość, jeśli chodzi o zaloty, które
kierował w stronę niedostępnej rudowłosej. Może i były to bardzo dziecinne i
czasami głupie sposoby podrywu, ale jego wytrwałość budziła podziw. Poprawiła
tkwiące na czubku nosa okulary i oparł się o ramię Lily.
-A ty tu czego? – warknęła panna Evans.
-Ej, nie atakuj. To nie ja wlałem ci ten eliksir do napoju,
chociaż w różowym wyglądasz równie uroczo, co w rudym.
-A może zobaczymy, jak ty będziesz wyglądał w różu? W końcu
to najbardziej męski kolor na świecie.
-Zostawię was samych gołąbki –westchnęłam wychodząc spod
stołu.
-Nie zostawia mnie z nią, ona mnie zabije – wykrzyczał James.
Zachichotałam i zaczęłam się przeciskać pomiędzy ludźmi.
Niektórzy wciąż tańczyli na prowizorycznym parkiecie, a inni już leżeli pod
drzewem. Dorcas plotkowała z Alice pozwalając się obejmować jakiemuś wysokiemu
mężczyźnie. Najwyraźniej nie był zbyt interesujący, skoro panna Meadowes wolała
rozmowę z Alice, niż gorąca noc w jednym z pokoi.
-Biedny facet.
Odwróciłam się w stronę Syriusza, który popijał jeden z
drinków, które Alice ustawiła na stolikach. Odgarnął z twarzy czarne kosmyki i
rozciągnął usta w kpiącym uśmiechu. Wywróciłam oczami na widok rozpiętej
koszuli, oraz śladów kobiecej szminki na szyi i kołnierzyku.
-Uroczo – prychnęłam wskazując na plamy.
-Ech, wy kobiety. Gdybyście mniej tego nakładały…
-Mam ci przypomnieć, kto w zeszłym roku nakładał na twarz
mój podkład i zużył całą tubkę? – uniosłam brwi wysoko i zabrałam mu kubek.
-Nie boisz się, że ucierpi twoja arystokratyczna dusza?
-Potrzebuje tego, zresztą ja się nie upijam po jednym drinku
– uśmiechnęłam się kpiąco i opróżniłam kubek. – Eliksir? Naprawdę nie masz
lepszych pomysłów?
-Lilka już ci się poskarżyła? – parsknął śmiechem zwracając
na siebie uwagę dwóch przechodzących obok Puchonek. – Na początku miała to być
Dorcas, ale znalazła sobie nową ofiarę i gdybym coś jej zrobił, to nie dożyłbym
kolejnego roku szkolnego.
-Więc zaryzykowałeś morderstwo z rąk Lily Evans? To chcesz
mieć wyryte na nagrobku?
-Jeszcze długo pożyje – zaśmiał się. – James nie pozwoli
mnie zabić.
-Chyba, że Lily się z nim umówi.
Odwróciłam się zostawiając zszokowanego Blacka i ruszyłam w
stronę Dorcas i Alice, gdy zauważyłam samotnie siedzącego Petera. Opadłam na
krzesło obok niego i wzięłam kolejnego drinka.
-Czemu siedzisz sam?
-James gdzieś zniknął, Syriusz podrywa jakąś Ślizgonkę, a
Remus tańczy z Cat – wymienił i przechylił szklankę do końca.
-Z kim?
-Z Cat, Catelyn. No wiesz, panią prefekt.
-Nie miał z kim rozmawiać? – zapytałam czując delikatne
ukłucie. Nigdy nie lubiłam Catelyn i gdybym mogła wysłałabym ją na księżyc.
-Jak dla mnie, to miał. Zrobił to z własnej woli.
Splotłam ręce na piersi i sięgnęłam po kolejny kubek. Nie
wiedziałam, co byłoby lepsze. Remus z jakąś Ślizgonką, czy Remus z Catelyn
Sevepool.
Rozdział
nie wyrobił się na święta, niestety. Podobnie jest z miniaturką, która leży w
połowie nie dokończona. Raz, że nie miałam czasu, bo przygotowania do Wigilii i
mój własny pech pochłonął cały czas. ( Gotowanie, zepsucie dwóch telefonów w
ciągu jednego dnia, zepsucie dekodera od telewizji). A dwa, chyba za dużo bym
wam zdradziła w tej miniaturce, więc cały cykl będzie musiał trochę poczekać,
co nie znaczy, że z niego rezygnuje. Co to, to nie. A teraz spóźnione (i to
bardzo) życzenia świąteczne.
Życzę
wam drodzy czytelnicy, wszystkiego, wszystkiego dobrego. Mnóstwa szczęścia,
kilogramy miłości, tony cierpliwości do mnie, a także szczęścia w nadchodzącym
2014 roku! W końcu znika pechowa 13, więc MUSI być lepiej.
Jeszcze
raz pozdrawiam i obiecuję, że nowy rozdział pojawi się za dwa tygodnie. Równe
czternaście dni, inaczej strzelę sobie w stopę. OBIECUJE!
Po przeczytaniu tych czterech postów mogę powiedzieć tylko jedno. Wow.
OdpowiedzUsuńCała historia wygląda na dobrze ułożoną, a myk z Lily Luną był po prostu świetny i magiczny. Arwena to wspaniała dziewczyna, która chce pomagać ludziom, ale ma w sobie trochę tego arystokratycznego chłodu. Najbardziej ciekawi mi, który z Huncwotów zajmie miejsce u jej boku. Podejrzewam Remusa..
Wspaniała zakładka bohaterowie. Po prostu uwielbiam na nią patrzeć.
Czekam na rozdział trzeci, już odliczając dni...
Katherine
Dziękuję, ja też kocham moją zakładkę. Jej tworzenie to była prawdziwa zabawa, a teraz gdy na nią patrzę, jestem z siebie dumna.
UsuńCóż Arwena to bardzo ciekawa postać, ma w sobie coś ze mnie. Te dwie różne twarze. A który z huncwotów jest jej przeznaczony? Cóż to jedna z największych tajemnic.... :) ( ja wiem, ale nie powiem....)
Wreszcie trafiłam na opowiadanie dla mnie :). Będę wpadać. Kocham, po prostu kocham Huncwotów. Co więcej mówić? Weny życzę.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ja też ich ubóstwiam :)
UsuńNominuję cię do Liebster Award Blog. Więcej tutaj --> http://stay-and-help-us.blogspot.com/p/liebster-award-blog-iii.html
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak długo zwlekałam z skomentowaniem rozdziału. nie mogłam znaleźć chwili.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak jestem i wież mi, ale ta impreza coraz bardziej mi się podoba^^ taka przyjemna zabawa, na której wiele się dzieje. Lili w różowym... hahah chciałabym to zobaczyć. i te kolorowe piegi. widzę, że ta Lili nie będzie taka jak wszystkie, o których wcześniej czytałam. nie będzie biegała za panem Potterem. podoba mi się to^^
Trochę żal mi Petera. taki samotny... przykre.
No dobra z niecierpliwością czekam na coś nowego u ciebie;)
Szczęśliwego nowego roku życzę!
Cieszę się, że. Na początku myślałam, że stworzenie innej Lily będzie dla mnie proste, ale okazało się, że te wszystkie szablony, które pojawiają się w blogsferze potrafią wejść do głowy i znaleźć sobie ciepły kącik. Dlatego twój komentarz bardzo podniósł mnie na duchu. A o Petera się nie martw, nie długo pokaże swój charakterek....
UsuńKurczę, mam wrażenie, że ojciec Arii pogązył się jeszcze bardziej niż mógł - powiedział, że zawsze chciał mieć chłopca... no nie pokazał się z najlepszekj strony... jeszcze ten dom ukrywał... nie wiem, miałam wrażenie, że wcale mu na Arii nie zależy. za to jje matkę polubiłam. Myślę, że jej rodzice do siebie nie wrócią, ale to dorze gdyż już niewiele ich łączy i nie chodzi o sam romans...
OdpowiedzUsuńlepiej, by ze sobą nie byli, niż żeby byli na siłę. Na imprezie te,ż się sporo dziejen i na razie nie mogę powiedzieć, z kim miałaby Aria być, ale chciałaym Syriusza (mimo że jest chya zazdrosna o Remusa), ponieważ mimo wszystko kocham BLacka (ach ten różowy eliksir:D ). Jamesa też juz lubię, odważny, ryzykuje śmierć xD już ich polubiłam, kocham stare pokolenie :) nie mogę doczekać się Hogwartu. zapraszam na mój blog na notkę o Lily & Jamesie- zapiski-condawiramurs.blogspot.com
Nie lubię postaci Andrew Spencera, ciężko mi o nim pisać. Może dlatego, że wiem jak skończy....
UsuńCóż co do Syriusza nie powiem zbyt dużo, bo jest to dość ważna postać w życiu Arii. Za parę rozdziałów zrozumiesz dlaczego.
Najpierw zerknęłam do zakładki z bohaterami i przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co Lily Luna robi wśród tego towarzystwa. Dopiero potem zerknęłam do opisu historii i wszystko okazało się jasne. A mogłam zrobić odwrotnie i nie zastanawiać się nad tym. W każdym razie bardzo zaintrygował mnie opis. Też nie znoszę, gdy Peter zawsze jest pomijany, gdyż był jednym z Huncwotów. No i sama uwielbiam Glee :)
OdpowiedzUsuńRozdziały czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Ledwo zaczęłam, a miałam wrażenie, że już się skończył.
Polubiłam główną bohaterkę, jest takim typem, o którym mogłabym czytać i czytać, bo nie irytuje na każdym kroku. Sama z łatwością mogę wczuć się w jej sytuację i dzięki temu jest mi bliska (swoją drogą też chciałabym mieć tyle butów co ona).
Współczuję jej tego spotkania z ojcem. Gdy się na nie wybierała, była tak pozytywnie nastawiona do tego, by naprawić małżeństwo rodziców, a tu coś takiego. Rzeczywiście ta jego nowa panna przyszła za szybko, bo pan Spencer najpierw powinien porozmawiać z córką, a potem przedstawiać jej swoją nową kobietę. A tekst o tym, że zawsze marzył o chłopcu był poniżej pasa. Co z tego że urodziła się dziewczynka, każde dziecko należy kochać równie mocno.
Sceny z Huncwotami również świetne. Przy nich nie można powstrzymać się od uśmiechu na twarzy.
Przy okazji chciałam też serdecznie zaprosić do siebie na: http://sprawa-oskara.blogspot.com
Pozdrawiam :)
"Gdy ostatnia para butów wylądowała w pudełku dziewczyna usiadłam na biurku i uśmiechnęłam się do matki."
OdpowiedzUsuńDziewczyna?
W poprzednim rozdziale dwukrotnie zauważyłam podobny błąd- zmieniałaś czas? ;)
"Wedle mnie"
Może być coś wedle CZEGOŚ, a nie kogoś- np. wedle tradycji.
Tak mi się przynajmniej zdaje :]
No i Remus... Taaak, jest zazdrosna <3
Syriusz- przyjaciel, czy Lupin...?
Ona MUSI być z którymś z nich... Petera nie cierpię, a James zarezerwowany XD