Odkąd
pamiętam środy należały do najbardziej znienawidzonych przeze mnie dni.
Traktowałam je, jak coś co trzeba po prostu przeżyć, a na koniec położyć się do
łóżka z myślą, że jutro jest czwartek. A fakt, że w tym roku semestr zaczynał
się w środę, było przekleństwem. Lily nastawiła budzik na godzinę szóstą i jako pierwsza
wystartowała do łazienki. Ja leniwie przeciągnęłam się w łóżku narzekając na
zbyt sztywne mięśnie pleców. Dormitorium było kwadratowym pomieszczeniem, gdzie
bez trudu mieściło się pięć łóżek z czerwono - złotymi baldachimami. Na środku
znajdował się mały piecyk, który w czasach już chłodnej jesieni, a także zimy
dostarczał wystarczająco ciepła, aby wytrzymać w tym kamiennym pomieszczeniu,
prawie na szczycie wieży. Czasami, gdy wiatr wiał tak mocno, że świsty słychać
było w całym pomieszczeniu złączałyśmy dwa łóżka i w piątkę spałyśmy przytulone
do siebie, aby odseparować myśli od przerażających dźwięków, a skupić się na
zabawnych historyjkach, lub wspomnieniach.
-Tylko
ja mam wrażenie, że ten dzień to będzie istna droga przez piekło? – zapytałam
ziewając głośno.
Dorcas,
która zajęła łóżko tuż obok mnie z głośnym jękiem okryła się puchową kołdrą
ostentacyjnie mnie ignorując. Prychnęłam zdenerwowana i podeszłam do łóżka
Alice, gdzie jego właścicielka przeglądała swoją kosmetyczkę. Dziewczyna od
zawsze chowała tam swoje największe skarby. Lakiery do paznokci w każdym
odcieniu i kolorze. Można by powiedzieć, że miała na tym punkcie niezłego
świra, ale już nie raz uratowała mi dzięki temu skórę.
-Co
robisz? – powiedziałam kładąc się tuż obok niej.
-Wybieram
lakier na dziś i jutro, a może nawet…
-
Na cały tydzień – dokończyłam za nią i sięgnęłam po flakonik z morskim
odcieniem. – Ten weź na piątek.
Gdy
Lily opuściła wreszcie łazienkę dobiegłam do drzwi, nim zrobiła to zaspana
wciąż Elizabeth i szybko zasunęłam zasuwkę. Dobrze wiedziałam, że nie mogę
siedzieć za długo mając za drzwiami trzy wciąż nieprzygotowane współlokatorki
gotowe pożreć mnie na śniadanie za niedokładną fryzurę, lub niezrobiony
makijaż. Chociaż to drugie dotyczyło jedynie Dorcas. Opłukałam twarz zimną
wodą, aby zmyć z niej resztki snu i powolnymi ruchami przeczesałam jasne pukle.
Gdy w końcu założyłam szkolny mundurek otworzyłam drzwi wpuszczając do środka
Dorcas ze zwycięskim uśmiechem na twarzy. Szybko zawiązałam czerwono – złoty
krawat i związałam włosy w wysokiego kucyka. Lily już umknęła z dormitorium
zapewne, aby zagonić zagubionych pierwszaków do Wielkiej Sali. Po dość długim
czekaniu zerwałam się z łóżka i również ruszyłam na śniadanie. Pokój Wspólny
był pusty, ale na czerwonej kanapie siedział Peter, który najwyraźniej czekał
na któregoś z przyjaciół.
-Ej,
Pettigrew! Idziesz?
Peter
odwrócił się w moim kierunku i poderwał z miejsca. Przez chwilę szliśmy w
milczeniu patrząc jedynie na znajomą podłogę korytarzy.
-Na
kogo czekałeś? – zapytałam cicho mając nadzieję, że tym niewinnym pytaniem
przerwę ciszę.
-Na
któregoś z chłopaków, ale James chciał czekać na Lily, a reszta wciąż była
jeszcze w łóżkach – wzruszył ramionami. – A ty, czemu nie przyszłaś z
Elizabeth?
-Stoi
w kolejce do łazienki, a ja jestem głodna.
Wielka
Sala była już w połowie zapełniona, gdy opadliśmy na swoje miejsca, a moje oczy
skierowały się w stronę stołu Krukonów. Diany jeszcze tam nie było i miałam
nadzieję, że wczorajsza Ceremonia Przydziału to jedynie mój koszmar spowodowany
zbyt dużą ilością jedzenia.
-Chyba
widzisz, że jej nie ma – kąśliwy głos Dorcas sprowadził mnie na ziemię.
Spojrzałam
złowrogo na Gryfonkę i bez słowa sięgnęłam po tosty i dżem z wiśni. Czasami zastanawiam się, czy Dorcas
rzeczywiście jest taka okropna. Czy sprawia jej przyjemność kopanie ludzi,
jakby byli leżącymi na drodze kamykami.
-Może
to tylko zbieżność nazwisk – szepnęłam do siebie.
-Zawsze
można ją zapytać – odparła beztrosko brunetka i odgarnęła z czoła włosy. – Aż
dziwne, że twój tata o niej nie wspomniał.
Zdusiłam
w sobie ochotę na spoliczkowanie czarownicy i wyładowałam całą swoją złość na
maśle. Ostrze noża niebezpiecznie uderzyło o brzeg naczynia i wydało okropny
pisk, przez który wzdrygnęły się osoby, które na swoje nieszczęście usiadły tuż
obok mnie.
-Chcesz,
abyśmy wszyscy ogłuchnęli? – warknął zaspany Syriusz i usiadł obok Dorcas,
która nieznacznie przesunęła się w stronę Remusa.
-Tak
Syriuszu, to mój plan zagłady świata – syknęłam i odrzuciłam moje śniadanie z
powrotem na talerz w chwili, gdy do sali wkroczyła Diana Mathison.
-Och
dosyć tego – prychnęła Dorcas i ignorując moje okrzyki ruszyła w stronę Diany.
-Zabiję
ją – jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
Odwróciłam
się plecami do dziewczyn i wpatrywałam się w twarz Remusa. Chciałam wyczytać z
niej wszystkie emocje, abym miała chociaż jakiś pogląd na sytuację.
-Co
robią? – zapytałam zagryzając delikatnie wargę.
-Rozmawiają
i nie uwierzysz, ale Dorcas jest miła… - wyszeptał Syriusz. – Może to początek
jakiegoś cudu?
-Wraca
– szepnął Remus i spojrzał na mnie uważnie.
I
rzeczywiście po chwili Dorcas ponownie usiadła na swoim miejscu i jak gdyby
nigdy nic zaczęła jeść swojego tosta. Najwyraźniej musiała się cieszyć moją
ciekawością i cierpieniem, bowiem jej czarne oczy były utkwione we mnie.
-No
i? – zapytał w końcu Black.
-A
co cię to interesuje, kretynie? – warknęła mierząc chłopaka złowrogim
spojrzeniem.
-Jednak
to nie cud, Dorcas znów jest sobą – zawołał na cały głos Syriusz i niektórzy
parsknęli śmiechem. – Co z tą ładną blondyneczką?
-To
jest jej siostra – szepnęła cicho i utkwiła we mnie swoje czarne tęczówki.
Przez
krótki moment wstrzymywałam oddech. Miałam wrażenie, że w tych zimnych oczach
dostrzegłam blask współczucia, a potem opuściłam głowę i skupiłam się na swoim
śniadaniu.
~*~
-Aria
słuchasz mnie? Aria.. ARWENA!
Podskoczyłam,
jak oparzona i nieprzytomnie zerknęłam na Elizabeth. Jej zwykłe spokojna twarz
była teraz delikatnie zaczerwieniona z gniewu, ale oczy były pełne współczucia,
którego nie chciałam. Rozejrzałam się spokojnie po sali do historii magii, która
była całkowicie pusta. Najwyraźniej lekcja musiała się już skończyć, ale ja
całkowicie nic z niej nie pamiętałam.
-Już
koniec?
-Skończyła
się jakieś trzy minuty temu – westchnęła Ellie i zaczęła mnie pakować. – Jak
dobrze, że to już ostatnia lekcja. Pozostali nauczyciele mogliby nie być na
tyle wyrozumiali.
-Dzięki,
poradzę sobie – westchnęłam i chwyciłam torbę.
Potrzebowałam
samotności. Chwili ciszy na przemyślenie wszystkiego, oraz sposobu zabicia
Mirandy i Diany Mathison. Gdy moja przyjaciółka ruszyła w stronę Pokoju
Wspólnego, gdzie Huncwoci zapewne doprowadzali do palpitacji serca Lily, ja
wycofałam się w stronę biblioteki. Ogromne pomieszczenie wypełnione ogromnymi
księgami, które mieściło się na końcu korytarza na drugim piętrze było puste.
No nie licząc dwóch Krukonów, którzy urządzili tu sobie turniej szachowy. Pani
Powell była na tyle wyrozumiała, że pozwalała im spędzać tu wolny czas. Minęłam ją przy dziale literatury mugolskiej,
gdzie układała dzieła Szekspira. Była wysoką kobietą i bardzo krótkich jasnych
włosach. W jej czekoladowych oczach można było znaleźć wyrozumiałość i dobroć. Skinęłam
delikatnie głową i rozsiadłam się przy najbardziej oddalonym stoliku w
otoczeniu grubych tomów historii magii.
Wyciągnęłam podręcznik i leniwie przewracałam kartki. Wojny goblinów
należały do najbardziej znienawidzonych przeze mnie tematów. O wiele bardziej
wolałam bardziej współczesne wydarzenia. Niechętnie wyjęłam z torby rolkę
pergaminu i zaczęłam skrobać pierwsze zdania wypracowania. W tym momencie zadania
domowe wydawały się idealną formą ucieczki.
-Tylko
tu mogłabyś się schować – westchnął Remus i usiadł obok mnie.
Starałam
się ignorować jego natrętne spojrzenia kierowane w moją stronę. Nienawidziłam
jak to robił. Gdy siadał obok ciebie i patrzył. W ten sposób zawsze zmuszał
mnie do wszelkich wyznań. Nawet tych najintymniejszych. W końcu zrezygnowana
odrzuciłam pióro na bok i pozwoliłam uronić sobie jedną łzę. Małą, zimną, która
powoli spływała po moim policzku.
-Nienawidzę
go – wyszeptałam na tyle, aby tylko on mógł to usłyszeć.
W
oka mgnieniu znalazł się tuż przy mnie i przyciągnął do piersi. Nie chciałam
płakać. Od dziecka byłam uczona, że łzy to oznaka słabości, która może być
wykorzystana przez wrogów. Ale wokół mnie nie było ani jednego przeciwnika.
Chwyciłam mocniej jego białą koszulę i pozwoliłam, aby łzy swobodnie spłynęły
mi po policzkach. Wzięłam głębszy oddech i odsunęłam się od niego na odległość
ramion.
-Dobrze
wiesz, że to nieprawda – uśmiechnął się delikatnie, gdy ścierałam z twarzy ostatnie
ślady łez.
-Ciekawe
skąd to wiesz?
-Bo
znam cię od sześciu lat i wiem, że nie jesteś zdolna do nienawiści.
Parsknęłam
śmiechem i pokręciłam z politowaniem głową. W życiu nie słyszałam większej
głupoty. Gdy stawałam przed lustrem widziałam w sobie dwie osobowości. Tak
różne, że nie powinny istnieć w jednym ciele. Ta pierwsza Aria była wesoła i
miła dla wszystkich. Ale Arwena była pełna arystokrackiego lodu i potrafiła
niszczyć samym spojrzeniem.
-Więc,
jaka jestem według ciebie Remusie? – zapytałam wygodniej rozkładając się na
krześle.
-Osobą,
która nie skrzywdziłaby kogoś bliskiego, a nienawiść to pojęcie, którego
całkowicie nie rozumie.
Uśmiechnęłam
się delikatnie i spojrzałam prosto w granatowe tęczówki.
-Widzisz
jedynie to, co chcesz zobaczyć w ludziach Remusie – szepnęłam.
Nim
zdążył otworzyć usta, aby dodać coś jeszcze chwyciłam swoje rzeczy i jednym
ruchem zgarnęłam je do otwartej torby. Zostawiłam chłopaka samego, bo nie był w
stanie mi pomóc. Dogonił mnie jednak przy schodach.
-Wiem,
co kombinujesz – sapnął zmęczony biegiem.
-Ja
nic…
-Nie
kłam – powiedział szybko i spojrzał na mnie z przyganą. – Chcesz poprosić
Dorcas o pomoc.
Niemo
otworzyłam usta, ale po chwili je zamknęłam. Skąd mógł wiedzieć, że pomyślałam
o tym? Przecież nie wypowiedziałam tego na głos, nawet nie zasugerowałam.
Splotłam ręce na piersi i uciekłam wzrokiem w stronę portretu pastereczki z
grupą owieczek.
-
To jak zawieraniu paktu z diabłem – ostrzegł mnie. – Zresztą zemsta na tej
dziewczynie nic ci nie da. Twoi rodzice się nie zejdą, bo Diana będzie płakać
po kątach.
-Na
Merlina, przestań! – syknęłam wściekła. – Nie rób ze mnie potwora jasne? To
moja rodzina i nie pozwolę, aby jakaś blond pokraka w niej mieszała!
-
Zastanów się – powiedział podchodząc jeszcze bliżej. – Zemsta to nie jest
rozwiązanie. Twoi rodzice są dorośli, jeśli naprawdę się kochają, to wrócą do
siebie prędzej, czy później. Dorcas tylko pogorszy i twoją, i ich sytuację.
Już
miałam się odezwać, gdy chłopak bez słowa ruszył w z powrotem w stronę
biblioteki. Zagryzłam dolną wargę tak mocno, że poczułam w ustach smak krwi.
-
On ma rację – odezwała się pastereczka patrząc na mnie przerażająco niebieskimi
oczami.
-Och
zamknij się – warknęłam i ruszyłam w stronę Pokoju Wspólnego.
Ledwo
przepchnęłam się przez tłum ludzi zebrany tuż przy wejściu. Potknęłam się o
nogę jakiegoś pierwszaka i obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem. Wtedy napotkałam oczy Dorcas. Siedziała na
podłodze przy kanapie i stukała paznokciami o okładkę książki. Miałam wrażenie,
że czyta ze mnie, jak z otwartej księgi. W końcu odwróciłam głowę i pobiegłam
do dormitorium.
-Zemsta,
to nie jest rozwiązanie – powtórzyłam słowa Lupina opierając się o drzwi
dormitorium.
Usiadłam
na łóżku i wyciągnęłam z torby kawałek pergaminu. List do matki odpadał.
Jedynie doprowadziłby ją do szału i ataku na ojca. Drżącą ręką napisałam wstęp
i zgniotłam pergamin rzucając nim w okno. Wydałam z siebie jęk bezsilności i
opadłam na poduszki. Pustka w głowie. Wdrapałam się na kamienny parapet czując,
jak chłód kamienia przenika przez szatę. Oparłam czoło o szybę i wpatrywałam
się w jezioro. Tafla wody była dzisiaj wyjątkowo spokojna. Ponownie chwyciłam
pióro w dłoń i zaczęłam kreślić litery. Nie mogłam pozwolić, aby emocje wzięły
nade mną górę.
-Czyli
jednak wybierasz pokojowe rozwiązanie?
Spojrzałam
na stojącą w drzwiach Dorcas, która uśmiechała się delikatnie. Już zdążyła
pozbyć się szaty i przebrać się w spódniczkę w kolorze granatu i białą koszulę.
-W
ten sposób ucierpi mniej osób – westchnęłam kończąc list.
-Myślisz
o swojej rodzinie, czy o Mathisonach? – zapytała siadając na moim łóżku. –
Kiedyś uczono nas, że każde przewinienie należy karać.
-To
było dawno Dor. Zresztą nam też wiele razy się upiekło – westchnęłam zmęczona.
-Jak
wolisz, nic nie zrobię bez twojej zgody.
-Dorcas?
– odezwałam się, gdy czarownica znajdowała się tuż przy drzwiach. – Miej
przygotowany plan awaryjny dobrze?
-Oczywiście
– uśmiechnęła się promiennie i zamknęła za sobą drzwi.
Zacisnęłam
dłonie w pięści. Prawie słyszałam w głowie zrezygnowane głosy Remusa i
Elizabeth. Oboje nie pozwoliliby mi na coś takiego, ale nie potrafiłam już ich
słuchać. Ostatnimi czasy byłam zbyt miła dla wszystkich. Nie myślałam o sobie i
teraz powinnam to nadrobić. Dla dobra swojego i mojego własnego. Schowałam list
do koperty i sięgnęłam po płaszcz. Czasami żałowałam, że sowiarnia jest tak
daleko. Powoli zeszłam do Pokoju Wspólnego, dając sobie czas na wycofanie się.
Gdy moja stopa dotknęła podłogi, oczy Elizabeth natknęły się na mnie.
-Pójść
z tobą? – zapytała.
Skinęłam
delikatnie głową i skupiłam wzrok na śnieżnobiałej kopercie. Po kilku minutach
obie szłyśmy pustymi już korytarzami Hogwartu. Narzuciłam szybkie tempo, abym
nie miała zbyt dużego czasu na zmianę decyzji. Czułam jak w kieszeniach
płaszcza trzęsą mi się ręce i to nie z powodu zimna. Sowiarnia była samotną
wieżą wybudowaną na środku błoni. Już od dawna powinna być wyremontowana, bo
według mnie lada moment miała się zawalić. Wspięłam się po stromych stopniach i
wypatrywałam w ciemności brązowej sowy.
-Nina,
ale to natychmiast na dół! – warknęłam na stworzenie, które aktualnie czyściła
sobie pióra i udawała, że mnie nie słyszy.
Po
kilku minutach, gdy ja krzyczałam na całą sowiarnię, a potem razem z Elizabeth
skacząc jak wariatki machałyśmy rękoma. Dopiero wtedy sówka zleciała na niższe
Pietro i łaskawie wyciągnęła nóżkę w moją stronę. Drżącymi palcami przywiązałam
kopertę i pozwoliłam, aby ptak odleciał.
-Jestem
z ciebie dumna – szepnęła cicho Elizabeth, a ja poczułam wstyd.
Szukając
pokojowego rozwiązania, pozwalałam, aby Dorcas szukała słabych punktów Diany.
Szykując się na wojnę wysłałam pakt, który według mnie miał jedynie przygotować
pole walki. Ostatniej potyczki.
Wow, nie było mnie tu z miesiąc. Nie wiem dlaczego, może szkoła, która nagle spadła mi na głowę jak spory kawał nieba? Pewnie tak. Drugi semestr nie zaczął się zbyt pomyślnie, dlatego wolałam się porządnie przyłożyć. Ferie jakoś odbudowały moją psychikę...
Jeśli chodzi o wasze blogi postaram się wszystko nadrobić w przyszłym tygodniu :)
Tak się natknęłam na tego bloga i mogę stwierdzić, że nie jest źle. Masz problemy z powtórkami i przecinkami, ale to nic.
OdpowiedzUsuńNie ogarniam, czemu Aria (czy jak jej tam), chcę zabić, hm - Dianę, Dorcas? To takie podobne.. ;[
Cofnęłabym się do wcześniejszych rozdziałów, ale mnie leń zżera, więc nie... Będę czytała od tego rozdziału. XD
poznac-przeznaczenie.blogspot.com ;) zapraszam do siebie.
Pozdrawiam!
Naprawdę cudowne opowiadanie. Zabieram się do pierwszej notki żeby wiedzieć o co kaman.
OdpowiedzUsuńNo cóż, naprawdę trochę długo cię tu nie było. ale najważniejsze, że wróciłaś. ja w sumie też nie zaczęłam drugiego semestru zbyt dobrze, ale kij, do czerwca zostało mi sporo czasu xd
OdpowiedzUsuńA teraz rozdział. bezpośredniość Dorcas mnie normalnie powala. nie ma to jak podejść do wroga swojej przyjaciółki i tak po prostu zapytać się jej o jej siostrę. szkoda, że nie wiedziałam miny Diany. to mogłoby być ciekawe.
powiem ci, że nie zazdroszczę im tego pokoju wspólnego. fajnie jest oczywiście mieszkać z jednym z przyjaciółkami, ale mieć jedną łazienkę na pięć??? ja nie wytrzymuje w jednej z moja siostrą a co już z pięcioma innymi osobami.
Ciekawi mnie, co Aria szybuje dla Diany, choć tak jka Remus uważam, że zemsta w niczym jej nie pomorze. a zresztą co ta dziewczyna jej zrobiła? nic. to jej siostra powinna otrzymać karę, a nie Diana. eeee nie wiem nawet czemu u mnie tyle zrozumienia dla niech. chyba się nie wyspałam xd
No dobra, pozdrawiam i mam nadzieje, że tym razem uda ci się szybciej coś dodać!
Remus ma rację, wojna z Dianą nic nie da. Przecież to jej siostra jest wszystkiemu winna. No i oczywiście ojciec Arii. To jemu należy się zemsta.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jednak jestem ciekawa diabelskiego planu Dorcas.
Pozdrawiam.
demelium.blogspot.com
Sądzę, że Remus ma rację, Aria musi pogodzić się z tą sytuacją i zrozumieć, że decyzja należy do jej rodziców, ona nie ma w tym wypadku nic do powiedzenia. I nieważne jak przykre i bolesne byłyby dla niej konsekwencje, w końcu będzie musiała wszystko zaakceptować.
OdpowiedzUsuńJednak po ostatnim fragmencie jestem pewna, że dziewczyna nie posłucha Remusa i wstąpi na wojenną ścieżkę z Dianą. Coś mi mówi, że nie wyniknie z tego nic dobrego, a już szczególnie, gdy we wszystko zaangażuje się osoba o takim charakterze jak Dorcas. Mam wrażenie, że ona nie widzi na drodze żadnych przeciwności i będzie brnąć do celu po trupach, nie przejmując się nawet przypadkowymi ofiarami.
Błąd, który najbardziej rzucił mi się w oczy:
Dopiero wtedy sówka zleciała na niższe Pietro i łaskawie wyciągnęła nóżkę w moją stronę. - sfrunęła na niższe piętro
I przy okazji bardzo podoba mi się kolorystyka nowego szablonu. Uwielbiam fiolety, więc jestem oczarowana :)
Pozdrawiam serdecznie :)
mam wrażenie, że Aria jest pomiędzy Dorcas a Elizabeth i remusem i troche mnie to przeraża - powinna mimo wszystko mieć własne zdanie...boję sie, co ona popisała w tym liście, myślę, że jednak wytoczyła pierwsze działo...a właściwie wg mnie sprawa jest przerana i moż eto dobrze, że rodizce się rozeszli,skoro do siebie nie pasowali... powinna przynajmniej sproboać to zrozumiec. czekam na ciąg dalszy i zapraqszam do siebie :) zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać to opowiadanie, bo brakowało mi ostatnio porządnej historii o czasach Huncwotów. I taką właśnie znalazłam - nawet nie wiesz, jaką frajdę sprawia mi czytanie Twojego opowiadania.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię postać Arii. Współczuję jej tej sytuacji w domu, ale Remus ma rację - zemsta na Dianie nic nie da, bo ona nie jest tu niczemu winna. Co nie zmienia faktu, że automatycznie nie lubię ani jej, ani Mirandy. Ani ojca Arii. Choć to, że Diana jest jej siostrą bardzo mnie zszokowało - myślałam, że to tylko jakieś dziecko Mirandy, w sensie z innego małżeństwa czy coś.
Podoba mi się, jak wykreowałaś postacie Docras, Elizabeth i Lily. Dokładnie tak je sobie wyobrażałam, a Ellie jest niewątpliwie interesującą, autorską postacią.
Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć, bo zwyczajnie nie umiem komentować całościowo, ale czekam z niecierpliwością na nowy rozdział - wtedy na pewno powiem więcej.
Życzę dużo weny i pozdrawiam serdecznie!
[mniejsze-zlo]
Miałam nieco zaległości na Twoim blogu, ale dzisiaj na szczęście udało mi się już je wszystkie nadrobić ;)
OdpowiedzUsuńAria wydaje się świetną o osobą - szczerą, spontaniczną i przyjacielską. Szkoda tylko, że teraz tyle zwaliło się jej na głowę. Rozstanie rodziców nigdy nie może być łatwym przeżyciem dla dziecka niezależnie od jego wieku. Ciekawa jestem, jak potoczy się historia z zemstą (na razie co prawda zaniechaną) na Dianie. W ogóle chyba trudno dziwić się jej reakcji na obecność Mathison w szkole.
Podoba mi się sposób, w jaki wykreowałaś postacie Huncwotów. Wszyscy są wyraziści i mają odrębne charaktery, da się ich odróżnić, a zarazem razem tworzą zgrany team. Na razie ich wszystkich jest podobna ilość, tj. obecność w opowiadaniu, ale mam wrażenie, że z czasem będzie nieco więcej Remusa i on wychyli się do przodu.
Przyjaciółki Arii, cóż - najbardziej lubię Lily Evans, przyznam bez bicia. Ellie tez się wydaje miła, taka osoba, której można zaufać i powiedzieć wszystko, a ona zawsze pomoże. Dorcas budzi mój uśmiech - zadziorna i parta, najwyraźniej nie boi się działać, czemu nie sposób się oprzeć.
Bardzo ciekawa jestem, jak rozwinie się akcja i czy Dorcas zdobędzie jakieś przydatne informacje o Mirandzie.
Pozdrawiam.
muniette.blogspot.com
No nareszcie do Ciebie trafiłam kochana!!
OdpowiedzUsuńWszystkie rozdziały pochłonęłam w zastraszającym tempie. Naprawdę, już zapomniałam jaki masz wspaniały dar. Nieoszlifowany diament. Masz świetnie wykreowane postacie i mimo, że masz ich od groma i jeszcze trochę to każdą da się rozróżnić w czasie czytania i nie trzeba jakoś specjalnie zachodzić w głowę, czy cofać się do początku dialogu, aby zrozumieć, kto wypowiada jaką kwestię.
Poza tym dobrze, że najpierw rozwijasz jeden wątek, a nie pięćset na raz. Mogłabyś kilka po drodze pogubić. To chyba oznacza, że w końcu moje rady przedarły się przez ten gruby i wysoki mur zwany uporem. Czasami zastanawiam się, czy tylko udajesz takiego osła, czy na serio nim jesteś :)
W każdym bądź razie mam nadzieję, że następny rozdział wstawisz punktualnie, bo inaczej przylecę z Anglii i nakopię ci do leniwego tyłka!
PS Pamiętaj o tej "rzeczy", o której rozmawiałyśmy.
UsuńJa nie udaję. Ja serio jestem upartym osłem. Co do lenistwa... wysoki sądzie jestem winna.
UsuńTak pamiętam. Wciąż próbuję. Zrzędzisz...
Wpadłam na Twojego bloga przypadkiem, ale widząc że to opowiadanie o czasach Huncwotów od razu postanowiłam zostać i dobrze zrobiłam :D Po pierwsze bardzo podobał mi się prolog a szczególnie jego pierwsza część, sposób w jaki połączyłaś wszystkie pokolenia :) Co do samej treści opowiadania, to najbardziej ciekawi mnie jaki plan ma Dorcas odnośnie tej Mirandy. Ciekawie będzie o tym poczytać, mimo że zgadzam się z Remusem, Aria powinna odpuścić, bo chce zranić niczemu nie winną dziewczynę. Noo i oczywiście jestem mega ciekawa jak w twoim opowiadaniu potoczą się wątki miłosne a dokładnie, kto skradnie serce Arii :D Będę obserwować i liczę na to, że w najbliższym czasie czegoś się dowiem :) Jeśli masz ochotę, to wpadnij do mnie, podjęłam się opisywania tych samych czasów także powinno Ci się spodobać, pozdrawiam! :) [whispered-oath]
OdpowiedzUsuń"Zdusiłam w sobie ochotę na spoliczkowanie czarownicy i wyładowałam całą swoją złość na maśle."
OdpowiedzUsuńUwielbiam ranić Masło, he he he. Tak, "Masło" z dużej litery, nienawidzę jej.
Jak zwykle cudnie, dobrze, że ma "plan awaryjny" no i Remus taki kochany <3
Omnomnomnomnomnom :3333.... WUT? XD
Jak to zemsta nie jest rozwiązaniem? Dla mnie jest :) Blog bardzo ciekawie pisany. Tylko mogłabyś dodać już nową notkę??
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam Amelia