piątek, 10 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 3 "Los zawsze igra z ludźmi"

Dworzec w Londynie zawsze był pełen ludzi. Zarówno mugoli, jak i czarodziejów. Bez rozmowy mogłabym wskazać co najmniej trzech mężczyzn, którzy należeli do magicznego świata. Chwyciłam matkę pod rękę, aby dodać jej otuchy na widok męża. Nie uśmiechało mi się żegnanie z ojcem na środku peronu, gdzie mógłby pokazać, jakim jest kochającym rodzicem. Nie spojrzałam na jego uśmiechniętą twarz, a już tym bardziej na uczepioną jego ramienia Mirandę. Wyminęłam go unosząc wysoko głowę i od razu ruszyłam w stronę barierki.
Słyszałam ciche szepty mojej matki, oraz lekko uniesiony głos ojca.
-Nie nastawiaj naszej córki przeciwko mnie!
Zagryzłam mocno wargi i zatrzymałam się przed barierką. W tym momencie nie byłam pewna, która z kobiet jest bardziej czerwona. Moja matka ze złości, czy Miranda ze wstydu. Zatupałam nerwowo nogą, a mój tata podszedł do mnie i chciał wziąć mój wózek.
-Nie jestem kaleką, poradzę sobie – warknęłam i przeszłam przez barierkę.
Zatrzymałam się i cierpliwie czekałam na rodzinę. Mama pojawiła się jednocześnie z ojcem, a tuż za nimi Miranda. Natychmiast poczułam na swoich ramionach dłonie matki, które stanowczo pchnęły mnie w stronę lokomotywy. Ogromna, czerwona i dumna. Takie przymiotniki przychodziły mi do głowy, gdy patrzyłam na ogromną lokomotywę Expressu Hogwart.
-Aria! Aria tutaj! – okrzyk Elizabeth przebił się nad szumem rozmów innych uczniów.
Dostrzegłam jej jasne kosmyki, a potem poczułam jej delikatne perfumy. Odskoczyła ode mnie na długość ramion i posłała Mirandzie ostre spojrzenie.
-Podobno w końcu dotarłaś na imprezę do Ally – uniosła wysoko cienkie brwi. – Czemu mi tego nie napisałaś?
-Wcześniej miałam pewną gorącą sytuację – westchnęłam wskazując delikatnym ruchem głowy na ojca. – Sowa nie zdążyłaby do ciebie.
-Rozumiem – pokiwała powoli głową i chwyciła mój kufer. – Pakujemy się? Dor zajęła nam cały przedział.
-Pewnie, marzę teraz o chwili spokoju.
Cmoknęłam mamę w policzek, ojcu podałam dłoń i już miałam wchodzić do środka, gdy odezwała się osoba, która powinna stamtąd natychmiast zniknąć.
-Aria, czy możemy pomówić?
Spojrzałam wściekle na Mirandę, która przestała się kulić za dużymi plecami ojca, ale wyprostowała się dumnie. Jakby starała się dorównać mojej matce. Posłałam zdziwione spojrzenie mojej matce, która delikatnie skinęła głową na znak zgody, a nawet niemego rozkazu. Zagryzłam wargę i spojrzałam na równie zdziwioną Elizabeth.
-Idź, wezmę twój kufer – szepnęła mi do ucha i delikatnie pchnęła mnie w stronę kobiety.
Włożyłam dłonie do kieszeni granatowego płaszcza i ruszyłam za Mirandą wzdłuż peronu. Zatrzymałyśmy się dopiero przy samej lokomotywie, gdzie hałas zagłuszyłby nawet najgłośniejszy krzyk. Przysunęła się do mnie, abym mogła usłyszeć jej słowa.
-Wiem, że mnie nienawidzisz i rozumiem cię – westchnęła ciężko. – Ja też jestem z rozwiedzionej rodziny i także nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy z ojcem. Teraz tego żałuję. Powinnam odstawić to wszystko na bok, wyciągnąć dłoń w jego stronę, po prostu przebaczyć. Nie obwiniaj go za bardzo. Jesteś bardzo młoda, nie wiesz jeszcze, czym dokładnie jest miłość, namiętność, pożądanie. Rozumiem, że nie pałasz do mnie sympatią, ale to nie ja go wybrałam, tylko on mnie. Nie chcę, aby wasza rodzina się rozpadła…
-Jak śmiesz prosić mnie o wybaczenie? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i zrobiłam krok do przodu. Teraz dzieliły nas jedynie centymetry. – Mówisz, że sama pochodzisz z rozwiedzionej rodziny, a teraz sama doprowadzasz do rozpadu innej! Na twoim miejscu nie śmiałabym spojrzeć mi w oczy, a co dopiero prosić o wybaczenie? Musiałaś widzieć obrączkę na palcu! Nie wmawiaj mi, że tak się do ciebie zalecał, że nie miałaś wyjścia! Nie pasujesz do naszego świata!
-Może nie pochodzę z arystokracji, ale mam swoją dumę – odpowiedziała nad wyraz spokojnie. – Właśnie nastawienie arystokracji powoduje najczęstsze rozpady małżeństw. Ile twoi rodzice mieli lat, gdy stawali na ślubnym kobiercu? Prawie się nie znali, a ludzie myśleli, że spędzą ze sobą całe życie. To jest niemożliwe, Aria.
-Odejdź od mojej rodziny – warknęłam. – Nie wiesz, jak było w moim domu! Nie masz najmniejszego prawa, aby się na ten temat wypowiadać!
-Chyba nie było dobrze, skoro twoi rodzice skończyli w sądzie – szepnęła.
Zacisnęłam zęby jeszcze mocniej. Poczułam ogromną ochotę na wymierzenie kobiecie policzka, ale wokół mnie było mnóstwo ludzi. Pewnie niektórzy donieśliby Prorokowi Codziennemu, o tym, co zaszło.
-Poczekam, aż mój ojciec przejrzy na oczy i wylecisz na bruk – wycedziłam odwracając się napięcie.
Przechodząc koło rodziców nie spojrzałam na ojca, jedynie mocno objęłam matkę. Poczułam, jak delikatnie głaszcze mnie po głowie. Głośny gwizd sprawił, że podskoczyłam i rzuciłam się do wejścia. Pomachałam jej jeszcze przez okno i ruszyłam wąskim korytarzem szukając przedziału. W końcu zobaczyłam Dorcas i Elizabeth. Ellie wkładała właśnie mój kufer na półkę. Dorcas siedziała na czerwonej kanapie i bawiła się swoimi paznokciami. Panna Meadowes należała do tych najpiękniejszych dziewczyn w szkole. Miała długie czarne włosy i ciemną karnację, którą zapewniły jej hiszpańskie geny. Duże usta przyciągały uwagę nawet najbardziej zatwardziałych mężczyzn w klasie. Jak zawsze ubrała na siebie obcisłą sukienkę w kolorze czerwieni uzupełnioną w czarne pasy po bokach.
-Dor, nie przemęczasz się? – zapytałam wchodząc do środka.
-Nie po to całe wakacje dbałam o paznokcie, aby teraz miała je połamać – westchnęła. - Zresztą Ellie sobie dobrze radzi.
-Cholerne arystokratki – warknęła Elizabeth wrzucając kufer na półkę.
Rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu i opadłam na miejsce tuż obok Dorcas, która również pokazała białe zęby. Od początku naszej znajomości Elizabeth śmiała się z mojego arystokratycznego pochodzenia. Może dlatego, że wyobrażała sobie moje życie, jak w tych durnych filmach, czy książkach autorstwa mugoli. Nie nosiłam ogromnych sukien z niezliczoną ilością falban, ani nie pijałam herbatki punktualnie o piątej, oczywiście z delikatnie uniesionym małym paluszkiem. Jakie było jej zdziwienie, gdy po czwartej klasie przyjechała do mnie na wakacje i zastała normalny dom i normalną rodzinę. Ale swoich małych docinków nigdy nie odpuściła.
-Ellie, czyżbym wyczuła nutkę jadu i zazdrości? – zachichotała Dorcas i przejechała pilniczkiem po i tak równym paznokciu. – Widzę postęp. Ta mała, słodka dzieweczka już mi się znudziła.
-Cieszę się, że cię nie rozczarowałam- mruknęła Ellie, choć na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec.
Tak. Dorcas Meadowes potrafiła zawstydzić i skompromitować każdego. Nie ważne, czy znałeś ją od dziecka, czy przed chwilą po raz pierwszy ją zobaczyłeś. Od kiedy przekroczyłeś próg Hogwartu stałeś się jej potencjalnym celem. Obserwowałam spokojnie, jak Ellie wyciąga z przetartego plecaka książkę i otwiera na zaznaczonej stronie. Dorcas była zbyt zajęta swoimi paznokciami, niż rozmową z kimkolwiek, a nie miałam ochoty na potyczkę słowną. W końcu ściągnęłam płaszcz i zrobiłam z niego prowizoryczną poduszkę. Marzyłam, aby przespać chociaż połowę podróży do zamku. Ale to było jedynie marzenie.
-Gdzie jest Remus!?
Podniosłam gwałtownie głowę i zauważyłam gniewne spojrzenie Lily. Panna Evans pozbyła się już wielobarwnych piegów, które teraz ginęły na jej lekko opalonej skórze. Włosy także odzyskały wściekle rudy odcień, ale gdzieniegdzie potrafiłam dostrzec różowe pasma.
-Czy ja wyglądam ci na jego matkę? – warknęłam równocześnie z Dorcas, a po chwili ryknęłyśmy głośnym śmiechem.
Lily wywróciła oczami z politowaniem, jakby rozmawiała z czteroletnimi dziećmi. I rzeczywiście, czasami robiła nam za matkę, która segreguje nasze pomysły na te głupawe i kompletnie idiotyczne. Dzieliła nasz czas na naukę i zabawę, choć nie zawsze jej słuchałyśmy. Ona była tą, do której można było się zgłosić na prywatną sesję psychologiczną. Wtedy płacz był murowany.
-Widziałyście go, czy nie?
-Nie, pewnie jest z Jamesem – mruknęłam.
-Albo z Blackiem – dodała Dorcas.
-Jakbyś nie zauważyła, ci dwaj są nierozłączni.
-Ciekawe, czy do toalety też chodzą razem? – zastanowiła się na głos Ellie, czym wywołała kolejną salwę śmiechu.
Otarłam z policzka pojedynczą łzę i wyprostowałam się na siedzeniu. Odeszła mi ochota na spanie, choć Lily wciąż nad nami górowała i starała się zgrywać groźną. Dorcas w końcu odłożyła pilniczek na bok i niedbale rzuciła buty na środek przedziału. Doskonale wiedziała, że jeszcze bardziej rozdrażni rudzielca.
-O co chodzi Lily? – zapytała uprzejmie Elizabeth, ignorując złośliwe uśmiechy ze strony mojej i Dorcas.
-Za pięć minut jest spotkanie prefektów, a jego jak zwykle nigdzie nie ma – wysyczała przez zaciśnięte zęby, a jej drobne dłonie zacisnęły się w pięści.
-Rzeczywiście teraz to jest nasz największy problem – westchnęła przeciągle Dorcas i rozciągnęła się na fotelu. – Remus zawsze się na to spóźnia, a my musimy robić za twoją mamuśkę.
Lily wydęła niebezpiecznie policzki i spojrzała groźnie na Dorcas. Ta jednak, niczym się nie przejmowała i wręcz filuternie obserwowała rudowłosą. Jakby była jej kolejną zabawką na pięć minut.
-Lily za tobą! – krzyknęła Elizabeth, a rudowłosa obróciła się w błyskawicznym tempie.
W tym momencie spojrzenie jej zielonych oczu skierowało się na grupkę czterech skradających się za jej plecami chłopaków. Black i Potter wyszczerzyli się w tych swoich huncwockich uśmiechach. Peter pomachał do mnie wesoło, ale zaraz potem skulił się za Remusem. Ten jednak nie wyglądał, ani na zdenerwowanego, czy zmieszanego. Wręcz przeciwnie, był rozluźniony i uśmiechał się do nas wesoło. Odwzajemniłam gest i natychmiast zostałam zgromiona spojrzeniem panny Evans.
-Remus, która jest godzina? – zapytała wzdychając ciężko.
-Zapewne późno, skoro próbujesz pozabijać spojrzeniem wszystkim w zasięgu swojego wzroku – zachichotał Black.
-Nie z tobą rozmawiam – fuknęła i chwyciła Remusa za ramię. Nie zwróciła uwagi na protesty huncwotów ruszyła w stronę wagonu prefektów ciągnąc za sobą zdezorientowanego Remusa.
-Żegnaj mój przyjacielu! Byłeś wspaniały! - krzyknął za nim Syriusz, a potem wpakował się do naszego przedziału.


Podróż minęła nam na opowiadaniu ciekawych wydarzeń z wakacji, a także graniu, w kto zje więcej fasolek. W tym roku stało się coś niesamowitego. Naszego pięciokrotnego mistrza pokonał nie kto inny, jak Syriusz Black pochłaniając o jedną fasolkę więcej, niż Peter. W końcu po godzinie słuchania marudzenia Syriusza, na temat tego, jak mu jest niedobrze i co dokładnie podchodzi mu do gardła, byłam w stanie zobaczyć zarys zamku.  Wieża Gryfonów, ta najwyższa ze wszystkich nocą wyglądała jeszcze bardziej majestatycznie, niż zwykle. Wspięłam się na czerwone fotele i trudem wyciągnęłam z kufra pomiętą, czarną szatę. Po długiej i zażartej kłótni, gdzie Dorcas już sięgała po różdżce udało nam się wykurzyć chłopaków z naszego przedziału. Mimo, że był to już szósty rok mojej nauki, to wciąż miałam wiele pytań, bez odpowiedzi. Jak to się dzieje, że pociąg podjeżdża na peron o tej samej porze, co roku. Zawsze jest to dwudziesta jedenaście.  Spojrzałam na złoty zegarek, który wskazywał dokładnie tę godzinę, gdy pociąg się zatrzymał, a ja postawiłam swoją stopę na bruku.  Peron zawsze mnie przerażał. Pusty z jednym daszkiem pojedynczą drewnianą ławeczką, która była w opłakanym stanie. Gdyby nie stojący nieopodal gajowy, bałabym się wysiadać. Hagrid był półolbrzymem o tak gęstej brodzie, że z trudem dało się dostrzec jego twarz. Uniosłam dłoń i szybko mu pomachałam, nim uczniowie pociągnęli mnie w stronę czekających powozów.

~*~

Ceremonia Przydziału dla każdego czarodzieja była jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu. W tym jednym, krótkim momencie dowiadujesz się wszystkiego o sobie. Do jakiego typu ludzi należysz, i jakich będziesz miał przyjaciół. Mój ojciec był Ślizgonem i czuł się dumny z tego powodu. Widziałam to za każdym razem, gdy opowiadał o swoich szkolnych latach. Ten błysk w oku i lekkie zażenowanie, gdy patrzył na Elizabeth. Mama była cieszącą się popularnością Krukonką. Szanowała wszystkich uczniów ze swojego rocznika nie zważając na ich status, czy przynależność. Dlatego wszyscy spodziewali się raczej rychłego końca małżeństwa. A jakie było ich zaskoczenie, gdy otrzymali list ze szkoły, że trafiłam do Gryffindoru. Ich córeczka została pierwszą Gryfonką w rodzinie. Połowa rodziny mocno mi gratulowała, zaś druga ograniczyła się do krótkiego wspomnienia tego tematu. Czasami potrafiłam też dostrzec w oczach ojca blask rozczarowania. Przywykłam do niego, gdy na jedne wakacje przyjechała do mnie Ellie i Lily. Dwie szlamy w domu arystokraty. Pewnie, gdyby nie mama nie raz otrzymałabym srogą karę.
-RAVENCLAW!!
Ocknęłam się ze wspomnień, gdy pewien chłopczyk o płowych włosach zeskoczył ze stołka i ruszył w stronę stołu Krukonów. Dołączyłam się do braw i zerknęłam na moich przyjaciół. Wśród naszej grupy to właśnie ja, Dorcas i Syriusz byliśmy największym zaskoczeniem naszego rocznika. Naszej trójce był pisany Slytherin, a wylądowaliśmy w domu złotego lwa. Dorcas zawsze powtarzała, że los złośliwie zakpił sobie z jej zmarłego ojca, który kupował jej mnóstwo proporczyków ze Slytherinu. Black uznał to za wyzwolenie, a ja za prawdziwy dom.  Przypatrując się ceremonii jednocześnie słuchałam marudzenia Jamesa i Syriusza, rozmowy Ellie i Petera, a także cichego warczenia Lily, która starała się wszystkich uspokoić. Zachichotałam cicho, gdy Lily kopnęła Jima w kostkę, a on wydał z siebie chrapliwy pomruk, który sprawił, że rudowłosa spłonęła ceglanym rumieńcem.  Gdy ostatni pierwszak zajął miejsce przy naszym stole, niektórzy w tym oczywiście Black chwycili za sztućce marząc już o wystawnym jedzeniu.
-To jeszcze nie koniec – zawołał nagle profesor Dumbledore.
Po sali rozniosły się jęki zawodu uczniów, a Black rzucił widelcem na stół, splótł ręce na piersi i wydął usta w dziubek, przez co wyglądał, jak obrażony czterolatek. Parsknęłam śmiechem i poklepałam go po czarnej czuprynie.
-Ostatnia taka sytuacja miała miejsce cztery lata temu i pewnie niewielu to pamięta. Mamy jeszcze jedną osobę, która musi zostać przydzielona do swojego domu. Jest to uczennica z Akademii Magii Beauxbatons, która dołączy do was na szósty rok.  Poproszę na środek Dianę Mathison.
Poczułam, jak krew w moich żyłach się zagotowała. Elizabeth spojrzała na mnie z przerażeniem, a moje oczy zawzięcie szukały wywołanej na środek dziewczyny. Szła tyłem do mnie i jedyne co potrafiłam zaobserwować to idealną sylwetkę, a także jasne włosy.
-Powiedz, że to tylko cholerna zbieżność nazwisk – szepnęłam do Elizabeth.
Miranda Mathison, Diana Mathison. To musi być cholerna pomyłka. Los nie mógłby, aż tak ze mnie zakpić. Ale gdy dziewczyna usiadła na stołku byłam już pewna. Jej twarz była łudząco podobna do kochanki, a właściwie już partnerki mojego ojca. Ten sam drobny nosek i kolor oczu. Oraz ten nieśmiały uśmiech, pod którym ukrywała się pewna siebie, fałszywa osoba.
-Zabijcie mnie – syknęłam zaciskając dłoń tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę.
-Jesteś pewna? – szepnęła do mnie Elizabeth nie zwracając uwagi na zainteresowane spojrzenia innych. Teraz nawet Dorcas przysunęła się bliżej, aby lepiej słyszeć.
-Nigdy nie zapomnę tej twarzy. To musi być jej rodzina – warknęłam.
-RAVENCLAW!! – ryknęła Tiara, a Diana z delikatnym uśmiechem ruszyła w stronę stołu.
Zobaczyłam jak siada obok Katji i Catelyn, która z wyniosłym wyrazem twarzy wita ją przy stole. Ja natomiast odwróciłam się do niej plecami, choć mój umysł wciąż czuł, jak dziewczyna wwierca swoje błękitne tęczówki w moje plecy. Nie słuchałam, jak Elizabeth po cichu tłumaczy wszystkim, o co właściwie chodzi. Starałam się słuchać przemowy dyrektora i ignorować ciągłe pytania Blacka. W końcu staruszek klasnął w dłonie, a na stole pojawiło się mnóstwo jedzenia. Black w końcu skierował swoje zainteresowania na neutralne tory i rzucił się na talerz ze skrzydełkami polanymi gęstym, brązowym sosem.
-Nie powinnaś się tak przejmować – powiedziała Dorcas wzruszając delikatnie ramionami. – To coś, jest małe i słabe. Rozwalisz ją w drobny mak, jeśli będzie na tyle głupia, by do ciebie podejść.
Odebrałam od niej talerz gotowanych warzyw i nałożyłam sobie kilka brokułów i marchewek. Musiałam przyznać jej rację. Jak na razie Diana była nowa i całkowicie pozbawiona przyjaciół. Była na tyle łatwym celem, że atakując mnie strzeliłaby sobie samobója. Odsunęłam się od Blakca, który umoczył już rękawy koszuli w sosie i teraz pryskał na wszystkie strony.
-Black, zachowuj się – warknęła Lily.
-Wybacz Lilka – uśmiechnął się szeroko Syriusz ukazując nie do końca przełknięte mięsko, przez co miałam wrażenie, że Lily zrobiła się delikatnie zielona.
-Do twarzy ci w zielonym- uśmiechnął się Frank Longbottom i rzucił Blackowi serwetkę.
Rudowłosa uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i pochyliła się nad grillowanymi ziemniakami, które jadała na każdej uczcie. Można by powiedzieć, że to jej mała tradycja. Siedzący po jej lewej stronie Frank patrzył pożądliwe na wszystkie potrawy, aż w końcu sięgnął po sałatkę warzywną z ogromną ilością majonezu.  Przez pierwszy rok nie zwracałam na niego uwagi.  Po prostu mieszkał z Huncwotami i czasami siadał obok na zaklęciach. Dopiero w drugiej klasie, gdy spędziłam z nim dwie godziny w bibliotece zaczęłam traktować go, jak kogoś bliskiego. Ten wysoki chłopak o prostokątnej twarzy był najlepszym przyjacielem do nauki. Jego znakiem rozpoznawczym do czwartej klasy była burza, czarnych loków, które nie chciały się układać. Teraz były mocno przystrzyżone i wyglądały wręcz elegancko.
-Frank chcesz zostać zamordowany podczas snu? – zaśmiał się Black. – Bo jeśli nie, to odsuń się od Lilki, bo James zaraz przez pomyłkę zje własny widelec.
Wszyscy spojrzeli na przygarbionego lekko Pottera, który wręcz zabijał Longbottoma spojrzeniem swoich orzechowych tęczówek. Frank objął Lily ramieniem i cmoknął ją w policzek, a po chwili oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. James poprawił swoje okulary i pogroził chłopakowi palcem i mrugnął do Lily. Pokręciłam głową z politowaniem, gdy okularnik poprawił swoje czarne włosy, a kilka Puchonek zapiszczało z uciechy. Słynny szukający drużyny Gryfonów, Złoty Pan, Ten Co Kocha Lily. To były jego główne przydomki. Od pierwszej klasy chodził za Lily Evans próbując się z nią umówić, czym doprowadzał do szału ją, a także wszystkich wokół. Ale on się nigdy nie poddawał. Nie mógł znieść porażki.
-Ona jest już zajęta – uśmiechnął się szelmowsko.
Wszyscy parsknęli śmiechem, gdy Lily uniosła brwi i prychnęła niczym rozjuszona kotka. Jej gniew był już czymś normalnym, więc nikt się nie przejmował naburmuszoną miną, czy czerwonym rumieńcem gniewu.  Odwróciłam się w stronę stołu Krukonów i napotkałam zimne tęczówki Diany Mathison. Poziom adrenaliny w moim ciele natychmiast się podniósł, gdy wyczytałam z nich ważną informację. Wyzwanie. Diana była na tyle odważna, że spojrzała na mnie wyniośle przy całej szkole i była gotowa otworzyć najkrwawszą potyczkę. Byłam pewna, że obie zrobimy wszystko, aby mój ojciec dokonał właściwego wyboru. Według mnie był to powrót do matki, ale dla Diany był to ślub Andrew Spencera z Mirandą. Odwróciłam się czując na ramieniu dłoń Elizabeth, oraz wiązankę niecenzuralnych słów od strony Dorcas.
-Coś czuję, że ta mała ma charakterek – sarknęła panna Meadowes i upiła ze swojego kielicha duży łyk soku dyniowego. – Daj mi dwa dni, Aria. A gwarantuje ci, że natychmiast wróci do Francji – uśmiechnęła się zjadliwie i oblizała wargi nie spuszczając wzroku z Diany.
Od lat dziwiłam się temu, że Dorcas nie trafiła do Slytherinu. Każdy kto miał z nią do czynienia przez trzydzieści sekund był pewien, że Tiara Przydziału popełniła ogromny błąd i za to powinno się jej odebrać przywilej przydzielania uczniów. Dla samej Dorcas przydział domu to był najmniejszy problem. Jej rodzina nie przyjęła za dobrze wiadomości o tym fakcie i przez pierwszy tydzień planowali natychmiastowe zabranie córki do domu i przeniesienie jej do Instytutu Magii w Salem. Jednak ostatecznie Opaline Meadowes zdecydowała się na pozostawienie jedynego dziecka w Hogwarcie.

-Daj spokój Dorcas – westchnęłam. – Zajmiemy się nią później. Zresztą mam inny pomysł.

Witam w Hogwarcie! Oficjalnie i na dłuższy czas! Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze, które pojawiły się pod ostatnim rozdziałem. To naprawdę dodaje mi sił. Tutaj pojawiają się już kolejne postacie. Poznajemy naszych wspaniałych Huncwotów, oraz Dianę, która mocno namiesza w hogwarckim życiu, a już na pewno w życiu Arweny. 
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu!!

9 komentarzy:

  1. Cieszę się, że w końcu trafiliśmy do Hogawrtu^^ uwielbiam gdy akcja dzieje się właśnie tam. Twoja Lili coraz bardziej zyskuje w moich oczach. podoba mi się ta jej inność. taka uparta i zawzięta. cholernie ją lubię ;> Huncwoci oczywiście najlepsi. te ich psoty po prostu kocham. ciekawi mnie co takiego wymyślą podczas roku szkolnego. nie spodobały mi się za to oby dwie panny Mathison. Miranda, bo jakoś nie specjalnie przejmuje się tym, że zniszczyła czyjąś rodzinę, a Dianę, bo czuję, że przez nią będą kłopoty. i to chyba jej siostrzyczka zachęciła ją to tego.
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo przyjemny, miło znów powrócić do Hogwartu. Gdy czytałam tekst pomyślałam sobie, że przynajmniej tutaj Aria znajdzie odrobinę spokoju, ale jednak się pomyliłam.
    Nie wiem, dlaczego w pierwszym momencie pomyślałam, że to Miranda we własnej osobie znalazła się w Hogwarcie i ma się tu uczyć. Musiałam się mocno walnąć w głowę, bo przecież to dorosła kobieta, a nie jakaś małolata. Ale jednak Diana okazała się być z nią spokrewniona i mimo że przyjaciele zapewniają Arię, że nowa jej nie podskoczy, to coś mi się zdaje, że Diana jednak znajdzie jakiś sposób, by uprzykrzyć życie Arwenie. Lecz mam cichą nadzieję, że w zamian Huncwoci spłatają jej kilka żarcików :)
    Zastanawiam się też, jak ułoży się w rodzinie Spencerów. Wydaje mi się, że mimo chęci Arii, jej rodzicom nie uda się już dojść do porozumienia, szczególnie że Andrew publicznie na każdym kroku pokazuje się z Mirandą, która pewnie nie odpuści. Chociaż pewnie nigdy nie uda jej się przeciągnąć Arweny na swoją stronę, nieważne co jej powie.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszałaś mnie, więc jestem!
    Powiem tak. Blog bardzo mi sie podoba, niesamowicie wręcz, bo masz cudowny styl i pomysł świetny. Całość lekko i szybko mi się czytało, oby tak dalej!
    Najpierw zajrzałam do bohaterów. I bardzo mi się spodobała ich ilość. Lubię, gdy wszystkich jest dużo c: Świetne są te cytaty pod nimi, zakładam, że sama tworzyłaś? I powiem ci, że najbardziej podoba mi się ten pod Agnes, którą już kocham, zwłaszcza, że ruda Lily Cole to bóstwo.
    Co do długiego prologu, to jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się, że Harry może być jeszcze większym idiotą niż za jakiego go miałam. A jego nigdy nie lubiłam, za dobry był, nudny i strasznie do przewidzenia.
    Biedna Lily Luna :c Tak traktować własną córkę? :O Straszne. Dobrze, że ten pamiętnik znalazła, przynajmniej będzie miała co robić.
    Arwenę polubiłam na razie za jedną rzecz. Imię. Na jednym grupowcu miałam postać, która zwała się Arwen Eowyn O'Sullivan i dlatego kocham Arwenę. Tolkien rządzi, zawsze tak było i zawsze tak będzie.
    Fajnie, że wybrałaś Diannę. Urocza jest. I pasuje. Ale ja miałam o treści mówić. Podoba mi się twoja dotychczasowa interpretacja bohaterów. Lily jest zła, Huncwoci śmieszni, wszystkie moje najbardziej ogólnikowe wymagania zostały zastosowane, więc uwag nie mam.
    Czy tylko ja odniosłam wrażenie, że Andrew to równy gość, a Arwena jest zakochana w Remusie? Co do Andrew to chyba tylko ja, ale Remus... Przecież ona była o niego zazdrosna! Kocha go, mam racje?
    Zastanawia mnie ta cała Diana. Niech da w kość Arwenie, niech zacznie się spotykać z Remusem, żeby jeszcze bardziej pogorszyć stan psychiczny uroczej Gryfonki! (o ile moje przypuszczenia co do Arweny i Remusa są prawdziwe)
    Fajnie, że Peter jest, a nie go nie ma. Bo dobry Peter nie jest zły, a ten twój jest dobry.
    Dodaję bloga do obserwowanych, trafiasz do linków, a ja czekam na ciąg dalszy. I doczekać się już nie mogę.
    Pozdrawiam!
    P.S. Zapraszam do siebie, na 001. :)
    http://huncwockie-tajemnice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Coraz bardziej wkręcam się w Twoją opowieść. pododbami się kreacja Dorcas, chyba jeszcze nigdy o takiej nie czytałam. nie chciałabym mieć z nią na pieńku. Jest złośliwa, ale mam wrażenie, że zalezy jje na przyjaciołach, że trochę pozuje na taką... nieczułą. podkreśla to fakt, że zauważyła zmianę nastroju Arii. myślę, że Diana będzie prawdziwym wyzwaniem - cieszę się, że nowa miłostka jej ojca ma zwiazek z tym, co będzie i w Hogwarcie, to czyni ten wąte jeszcze cikawszym. najwyraźniej młoda panienka chciała wyrwać arystokratę:D cóż, takie życie. podobają mi się Twoi Huncowic, ale to nic dziwnego, ja ich uwielbiam, choć chciałabym,m więcej Syriusza... ale jakoś nie sądzę, by to on był dla arii przeznaczony xD ale i tak, lubię go :P podoba mi się lekkość z jaką piszesz i takie małe, acz ważne elementy np. to, że pociag przyjeżdza o 20:11 xD zapraszam do siebie na nową notkę zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Chętnie ocenimy Twoje opowiadanie na szlafrok-smierciozercy.mylog.pl,

    pozdrawiamy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, nie zauważyłam spamownika, taka jestem zakręcona!

      Usuń
  6. Mam pytanie mozesz przeczytac i jak c sie spodoba udostemnic http://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/2014/02/prolog.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Miranda jest po prostu bezczelna. Jak można w ogóle usprawiedliwiać takie zachowanie? Czy ojciec Arweny jest aż tak ślepy, żeby nie widzieć, jakim człowiekiem jest jego nowa dziewczyna?
    Biedna Aria, naprawdę miała nadzieję, że uda jej się naprawić rodzinę. Teraz jednak zamiast martwić się o swoich rodziców, będzie musiała skupić się na sobie i na tym, co planuje Diana. Całe szczęście, że nie trafiła ona do Gryffindoru, bo to byłby już prawdziwy koszmar.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    http://demelium.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. "Widziałyście go, czy nie?
    -Nie, pewnie jest z Jamesem – mruknęłam.
    -Albo z Blackiem – dodała Dorcas.
    -Jakbyś nie zauważyła, ci dwaj są nierozłączni.
    -Ciekawe, czy do toalety też chodzą razem? – zastanowiła się na głos Ellie"
    Ha, ha, genialne <3
    Ta nowa suka wkrótce zginie, czuję to!
    Jak nie z ręki Dorcas, to z mojej...
    To tyle :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy