piątek, 8 listopada 2013

PROLOG CZ. I "Zmarnowane szanse"

Święta czas radości, spokoju i rodzinnego ciepła. Tak powinno wyglądać obchodzenie tego dnia, a nie spędzenie go w towarzystwie osób, które będą na ciebie łypać spod kurtyny spuszczonych włosów. Westchnęła cicho i przywołała wspomnienia poprzednich lat, głównie swojego spokojnego dzieciństwa. Pamiętała, jak kiedyś razem z ojcem ubierała choinkę i z jego pomocą wkładała na zielony czubek złotą gwiazdę. Jak razem z braćmi wychodziła na pokryty śniegiem ogród i lepiła bałwana, lub, gdy razem z mamą piekły potrawy, które wieczorem miały pojawić się na wigilijnym stole. Przez chwilę miała wrażenie, że ponownie ma cztery lata i z chwilę weźmie niepostrzeżenie kawałek ciasta z bakaliami. Teraz wszystko miało się zmienić.
            Od dziecka rodzice kłócili się o jej przyszłość. Matka widziała ją na miotle, zaś ojciec w zawodzie aurora.  Każdy miał swoje argumenty i każdą wolną chwilę poświęcał przekonaniu najmłodszej pociechy do swojej racji. A ona, pragnęła, aby byli z niej dumni. Z błyszczącymi oczyma wsłuchiwała się w opowieści matki na temat wiernych fanów, którzy wznosiliby okrzyki na jej cześć. Jednocześnie chciała być taka, jak jej ojciec. Znana na całym świecie, jako ktoś odważny i sprawiedliwy. Była pewna, że droga do szczęścia będzie prosta.
            Pierwsze rozczarowanie przyszło w czwartej klasie, gdy postanowiła wybrać się na sprawdziany do drużyny quidittcha.  Wtedy poczuła na sobie te zazdrosne spojrzenia, albowiem wielu uważało ją za pewniaka. W końcu jej najstarszy brat został najlepszym ścigającym poprzedniego sezonu w lidze bułgarskiej. Natomiast drugi, tak jak ojciec, był szukającym drużyny Gryfonów. Wszystko pewnie skończyłoby się dobrze, gdyby nie fakt, że w czasie drugiego okrążenia uderzyła w słupek od bramki i spadła z miotły. Wylądowała w Skrzydle Szpitalnym ze złamaną ręką i mnóstwem siniaków. Od tamtej pory wiedziała, że już nigdy nie wsiądzie na miotłę.
            Osobą, która udawała, że to nic takiego był jej ojciec. On skrycie cieszył się, że więcej czasu będzie mógł poświęcić pracy, a nie namawianiu córki na zawód aurora. Jednocześnie całe wakacje spędził razem z nią ucząc się do SUM-ów. Gdy pojawiła się ponownie w Hogwarcie wszystko, prócz nauki odeszło na drugi plan. Przestała wychodzić do Hogesmead, aby pokazać rodzicom, że brak umiejętności latania, to tylko wypadek przy pracy. Mało jadła, spała i rozmawiała z innymi uczniami. Ale presja była zbyt wysoka. Tuż przed drzwiami do sali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca, a w głowie powstała pustka.
            Dzień, w którym sowa z Hogwartu przybyła do Doliny Godryka, był jednym z najgorszych w jej życiu. Nie ona otworzyła białą kopertę, ale uśmiechnięta od ucha do ucha matka. Lily od razu zauważyła na jej twarzy zmianę. Najpierw zbladła nieco, a później zrobiła się czerwona ze złości. Nie wypowiedziała żadnego słowa, po prostu oddała list ojcu i wróciła do gotowania. Sama nie wie, co było gorsze. To milczenie matki, czy nieustające wrzaski ojca, który prosto w twarz powiedział, że się na niej zawiódł. Nie słuchał wyjaśnień dotyczących presji, czy zdenerwowania. Nie chciał słyszeć o poświęconych godzinach na naukę i utraconych na wskutek tego przyjaciół. Stwierdził, że Lily po prostu go okłamuje i wyszedł z domu. Dopiero później Lily dowiedziała się, że chciał, aby poprawiała cały rok. Na szczęście stanowcza postawa ciotki Hermiony uratowała ją od tego obowiązku.
            Nawet teraz, gdy rodzice już pogodzili się z jej osobistą porażką, wciąż widziała ten cień zawodu, który krył się w ich oczach. Nie mogła znieść myśli, że jako jedyna wyróżnia się swoim brakiem jakiegokolwiek talentu i perspektyw na przyszłość. W końcu obie możliwości legły w gruzach i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek się stamtąd wydostaną. Nie słuchała słów pocieszenia ze strony przyjaciół, czy kuzynostwa. Ona po prostu wiedziała, że na zawsze pozostanie nikim. Nie będzie znana tak jak jej rodzice, nigdy nie pojawi się na głównej stronie Proroka Codziennego i nigdy nie usłyszy z ust rodziców, że są z niej dumni.
            Spojrzała w srebrną taflę lustra i delikatnie wygładziła materiał zielonej sukienki. Nienawidziła jej. Twierdziła, że za bardzo ukazuje jej kościstą sylwetkę, ale mama mówiła inaczej. Wręcz nalegała, aby Lily ubrała właśnie tą kreację. Słyszała już gwar rozmów, który dochodził do jej pokoju. Wiedziała, że lada chwila i ona będzie musiała zejść i spojrzeć w oczy całej rodzinie. Ponownie słuchać opowiadania ojca o pracy, paplania Victoire na temat Teda i jej kochanej córeczki. I ponownie, gdy usłyszy pytanie: „ A ty, Lily? Co chcesz robić w przyszłości?” wzruszy delikatnie i odpowie nie wiem. Bo skąd ona ma to wiedzieć? Przecież całe jej życie zostało już dokładnie rozpisane przez jej rodzicieli. Przecież sama to wszystko zniszczyła. To tak, jakby wzięła scenariusz swojego życia i dobrowolnie spaliła go w kominku.
            Usłyszała dźwięk skrzypiących schodów i mimowolnie jęknęła. Miała ochotę ukryć się w najciemniejszym zakamarku pokoju i błagać, aby jej matka akurat tam nie zajrzała. Serce biło teraz powoli, jakby odliczało sekundy do godziny zero. Nie było żadnego pukania do drzwi, ani pytania, czy można wejść. Ginevra Potter najzwyczajniej w świecie weszła do pomieszczenia i spojrzała na swoją najmłodszą pociechę.
-Jesteś już gotowa?- zapytała i skrzywiła się na widok bałaganu, który aktualnie powstał na łóżku jej najmłodszej córki.- Wszyscy na ciebie czekają.
Postronny obserwator nie zauważyłby w głosie rudowłosej kobiety nutki pretensji i irytacji. Lily słyszała ją praktycznie codziennie i zawsze, gdy robiła coś po swojemu. Upiekłaś pieczeń? Fajnie, ale czemu nie posłużyłaś się przepisem mamy? Pomalowałaś domek dla ptaków? Bardzo ładnie, ale ten kolor nie pasuje do moich kwiatów. I tak oto Lily nauczyła się, że cokolwiek zrobi bez konsultacji z panią Potter i tak będzie źle. Skinęła głową i poczekała, aż Ginny opuści pomieszczenie. Ponownie przeniosła wzrok na swoje odbicie i zasłoniła twarz rudymi kosmykami.
Zamknęła dokładnie drzwi od swojego pokoju i ruszyła w dół schodów. Wiedziała, że wszyscy goście są już w salonie i pewnie siadają przy ogromnym, mahoniowym stole. Schodziła ostrożnie, aby nie upaść. Dyskomfort spowodowany wysokimi obcasami wzrósł, a ona mocno trzymała się poręczy. W końcu szczęśliwie dotarła do salonu, gdzie od razu powitał ją pisk małej Florence, która rzuciła się w jej kierunku. Pogłaskała małą dziewczynkę po jasnej czuprynce i nagle poczuła uczucie zazdrości. Widząc ją, jak z uśmiechem patrzy na świat i tę miłość w oczach Victoire i Teda.
Ominęła beżowe meble i opadła na swoje miejsce pomiędzy Albusem, a Hugonem, który delikatnie poklepał ją po plecach. Posłała w jego stronę blady uśmiech i pozwoliła sobie potargać jego rude pukle. Kuzyn był jednocześnie jej najlepszym przyjacielem, ale także najbardziej irytującym osobnikiem. Nie potrafiła znieść jego ignorancji, jeśli chodzi o naukę, czy kontakty międzyludzkie. On po prostu wiedział, że kiedyś się uda. Siedzący po jej prawej stronie Albus, był zupełnym przeciwieństwem. Dumnie wyprostowany z dokładnie ułożonymi, czarnymi włosami. Jego zielone oczy były utkwione w jednym miejscu, a ręka ściskała delikatnie dłoń narzeczonej. Lily nie znała dokładnie Violet. Wymieniły między sobą jedynie słowa powitania na ślubie Jamesa.
Kolacja przebiegała w spokoju. Przez pewien moment słychać było jedynie brzmienie sztućcy i ciche rozmowy osób, które zakończyły już posiłek. Lily należała właśnie do takich osób. Cicho szeptała z Hugonem na temat zbliżającego się egzaminu z transmutacji, która jako jedyna poszła Lily znakomicie. Wszystko skończyło się wraz z pierwszymi słowami Violet, która nagle ogłosiła, że została zastępcą szefa św. Munga.
-To bardzo odpowiedzialne stanowisko- zaczęła Ginny.- Musiałaś się świetnie uczyć, skoro zaszłaś tak wysoko.
-Przyznam skromnie, że nauka zawsze przychodziła mi z łatwością- odparła i odgarnęła z twarzy blond kosmyki.- Zawsze się do tego przykładałam.
-Widzisz Lily?- zapytał ojciec, który upił właśnie łyk wina ze swojego kieliszka.- Powinnaś brać z Violet przykład.
Rudowłosa poczuła się, jakby nagle otrzymała policzek od własnego ojca. Zagryzła wargę, aby powstrzymać napływające do oczu łzy i odłożyła na stół serwetkę, która jeszcze przed chwilą spoczywała na jej kolanach.
-Przepraszam, ale muszę iść do łazienki.
Nikt nie zaprotestował, wszyscy skupili się na opowiadającej o swojej pracy Violet. Lily nie ruszyła jednak w stronę łazienki a gabinetu swojego ojca. Małe pomieszczenie ukryte było za dużymi schodami, dlatego tylko domownicy wiedzieli o jego istnieniu. Nie była w tym pomieszczeniu od sześciu miesięcy, ale nic się tam nie zmieniło. Na środku wciąż stało drewniane biurko, przy którym siadała z tatą. To wtedy raczył ją opowieściami o swojej pracy i marzeniach, które podobno zawsze się spełniają. Samotna łza spłynęła po jej policzku i opadła na ramię.
Lily ponownie usiadła w ogromnym fotelu i przyjrzała się wysokim regałom, które były zapełnione niezliczoną ilością ksiąg i dokumentów. Harry nagle stał się bardzo skrupulatny i wszystko zaczął zapisywać. Ginny śmiała się, że zaraził się tym od Hermiony. Teraz Lily zastanawiała się, dlaczego za czasów swojego dzieciństwa słuchała kłamstw o tym, jaka jest silna i że dostanie wszystko, czego pragnie. Tymczasem została sama w tym ogromnym świecie i niemo wołała o pomoc. Podniosła się z fotela i zaczęła powoli przesuwać palcem po księgach i sięgnęła po tę najstarszą. Zdziwiona zauważyła, że na okładce nie ma żadnego tytułu. Miała też zupełnie inny kolor, niż inne księgi. Nie czerwony, czy niebieski, ale szary. Otworzyła ciężką okładkę i zobaczyła staranne pismo.
Aria Spencer
Wciąż trzymając w dłoniach książkę opuściła pomieszczenie. Teraz była pewna, że to nie była własnością jej ojca i nie powinna tam leżeć. Gdy zbliżyła się do salonu usłyszała przytłumione śmiechy swojej rodziny i nagle ponownie ogarnął ją smutek. Mocniej zacisnęła dłonie na książce i ostrożnie przemknęła się do głównych drzwi. Sięgnęła po swój czarny płaszcz i opuściła dom.
Natychmiast poczuła przenikające zimno, ale zignorowała to. Opuściła wypielęgnowany przez matkę ogród i ruszyła w stronę cmentarza, który znajdował się zaledwie parę kroków dalej. Nie wiedziała, co ją tam gna. Może dziwna świadomość, że gdzieś już widziała to nazwisko. Pchnęła metalową bramę i zapięła płaszcz. Powoli przechadzała się pomiędzy zimnymi, marmurowymi pomnikami i ominęła grób swoich dziadków.
Jej nagrobek stał jedną alejkę dalej. Dopiero teraz zrozumiała, że w pamiętniku znajduje się zdrobnienie od imienia Arwena. Na marmurowej płycie nie świecił żaden znicz, ani nie leżał żaden kwiat. Lily usiadła w zimnym śniegu i wpatrywała się w wyryte na płycie słowa.
Mówiłaś, nie odpuszczaj, nigdy się nie poddawaj, bo życie jest takie piękne.
Poczuła nagłe wzruszenie, które sprawiło, że poczuła się zupełnie inaczej. Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie, że magia jest tutaj widoczna. Na każdym z tych nagrobków tkwiło jedno zdanie, które miało mówić innym, kim owa osoba była. Otworzyła szerzej książkę, z której wyleciała duża fotografia. Rudowłosa natychmiast rozpoznała krajobraz. Tyle razy widziała hogwarckie błonia, że nie mogła ich pomylić z niczym innym. Ale na głównym planie znajdował się ktoś inny.
Na środku stała wysoka dziewczyna o rudych puklach, które okalały jej twarz pokrytą piegami. Zielone oczy zabłyszczały, gdy podbiegł do niej jeszcze wyższy mężczyzna o rozczochranych włosach i mocno zarysowanej szczęce. Jego okulary delikatnie zjechały na czubek nosa, gdy ukrył twarz w rudych włosach dziewczyny. Obok nich stał brunet o wspaniałych szarych oczach, a uśmiech, jaki posyłał w stronę autora zdjęcia sprawił, że Lily zrobiło się gorąco. Kolejną osobą była niewysoka blondynka o bardzo jasnej karnacji. Uśmiechała się uroczo i z gracją odgarniała włosy. Obok niej stał niski i wątły chłopaczek o jasnych kosmykach, które bardziej przypominały siano, niż włosy. A potem stała kolejna para. Bardzo wysoki chłopak o jasnych włosach i zarysowanej szczęce. Kości policzkowe delikatnie wystawały, a małe oczka zostały przedzielone dużym nosem. Na jego plecach siedziała szczupła dziewczyna o szerokim uśmiechu i błyszczących oczach. Mocno obejmowała przyjaciela za szyję i machała do autora zdjęcia. Jej jasne włosy delikatnie okalały buzie i wraz z mocnym podmuchem wiatru zasłaniały oczy.

Lily odwróciła fotografię i zobaczyła podpisy postaci. Zatrzymała się na nazwiskach swoich dziadków i przełknęła kolejne łzy. Jej wzrok sam spoczął na nagrobku Arweny Spencer, która musiała się na nim znajdować. Przewróciła kolejną stronę i zagłębiła się w lekturze.

No i jest część pierwsza. Musiałam to jakoś podzielić, bo miałam dwa pomysły na prologi i oba musiały się pojawić.  Wyszło długo i mam nadzieję, że przypadnie do gustu. Ta część była pisana bardzo dawno temu i po prostu nie mogłam już wytrzymać patrząc, jak wciąż kurzy się na moim dysku.  Drugą część planuję dodać, jakoś za dwa tygodnie. Będzie o wiele krótsza, od razu uprzedzam.
W takim razie już nie ględzę i oficjalnie witam na kochance księżyca!

10 komentarzy:

  1. Świetnie! Podoba mi się ;)
    Do tej pory nie czytałam żadnego opowiadania z takim początkiem. Zobaczymy co będzie dalej ;p
    Czekam na nowe rozdziały tu i na pocałunku. Gorąco ściskam
    Czarujący Szczur ;)
    Ps. Jesteś Gleek? :D Chris nie pasuje jako Glizdogon -.- :p
    Shing56

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinie. Rzeczywiście chciałam prologiem zaskoczyć, aby nie był to kolejny emocjonalny wywód, czy coś w tym stylu.
      Jak dla mnie Chris jest idealnym Glizdogonem, ale to moja opinia. Może dlatego, że stworzyłam tę postać właściwie od podstaw, aby dokładnie pokazać powód jego zdrady.

      Usuń
  2. Miło widzieć tutaj swój szablon! Lecę czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem naprawdę urzeczona tą historią. Z początku byłam odrobinę zdezorientowana, bo: w ramce widnieje wzmianka o starym pokoleniu, bohaterowie również wskazują na to, a w prologu zauważyłam, że jest więcej o nowym pokoleniu. Dopiero podczas czytania zdałam sobie sprawę, że to nie Lily Luna będzie główną bohaterką tego opowiadania, ale Twoja postać własna o pięknym imieniu, Arwena. Przyznam, że podoba mi się fakt, że prezentuje ją Dianna Agron i będzie grać w quidditcha.
      Pierwsza część prologu jest naprawdę ładnie napisana. I dawno już nie czytałam tak długiego wstępu do historii. Nawet jeśli Lily nie jest bohaterką wiodącą, to ładnie ją przedstawiłaś. Te jej wzloty i upadki, relacje z rodziną. Masz coś takiego w swoim stylu pisania, co łapie za gardło i wyciska z człowieka emocje. I ogromnie mi się to podoba.
      Odkrycie przez nastolatkę tej książki i wizyta na cmentarzu to naprawdę doskonały wstęp do opowiadania. Ciekawa jestem, co będzie w drugiej części prologu. Pozdrawiam i dodaję do listy czytelniczej ;*

      Usuń
    2. Naprawdę dziękuję. Te wszystkie pozytywne komentarze, aż same zachęcają do pisania. Jeśli chodzi o drugą część prologu, to będzie o wiele krótszy i będzie już dotyczył samej Arweny. W końcu Lily Luna nie może jej ukraść całego show .

      Usuń
  3. ale długaśny prolog. nie mówie, że to źle, po prostu nie przywykłam do wstępów w takich rozmiarach :) ale jak już wspomniałam to dobrze, bo masz wspaniały styl i gdybyś napisała zaledwie pare zdań to poczułabym ogromny, ogromny niedosyt.
    rzadko czytam opowiadania o starym pokoleniu bo wydają mi się schematyczne i na jedno kopyto, akle skoro Twoją główną postacią jest Twoja bohaterka to z przyjemnością będę śledziła jej dalsze losy.
    pozdrawiam i czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, aż mi się ciepło na sercu zrobiło! Serio to naprawdę miłe.
      Jeśli chodzi o długość, to samo tak wyszło. Nawet zastanawiałam się, czy z takim prologiem nie zacząć jakiejś innej historii, ale w końcu została ta wersja.
      Ja też mam problem z opowiadaniami o starym pokoleniu, bo większość jest dokładnie o tym samym. Dlatego, gdy nic takiego nie znalazłam, postanowiłam sama napisać, coś ciekawego. Cieszę się, że cię zainteresowałam :)

      Usuń
  4. powiem ci całkiem zgrabnie wyszedł ci ten prolog.
    biedna Lili, nie wiem czemu, ale zawsze gdy się czyta o tym nowy pokoleniu to Harry i Ginny są pokazani jako wspaniali rodzice, którzy bezgranicznie kochają swoje dzieci. widzę, że ty postanowiłaś ukazać to inaczej. niezmiernie mnie to cieszy.
    Naprawdę nie zazdroszczę Lily. najgorsze co może być to ten zawód w oczach rodziców. wiem to bo sam coś takiego przeżyłam, ale mniejsza o to. na całe szczęście zawsze znajdzie się ktoś kto podtrzyma na duchu. przyjaciele są w takich momentach najważniejszy.
    Ciekawi mnie historia Arweny. a w ogóle to masz prześlicznie zrobionych bohaterów *.* uwielbiam gdy są w taki sposób rozrysowani. mam do tego słabość xd
    No więc z niecierpliwością czekam na drugą cześć prologu;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Okropnie mnie zmyliła ta informacja z boku, że to blog o starym pokoleniu. Przez kilkanaście minut, próbując to zrozumieć. Dopiero później wraz z dokładnym przewertowaniem wszystkich zakładek przyszło zrozumienie.
    Doskonale rozumiem Lily. Niekiedy presja jest zbyt duża, aby można było jej podołać. Nie da się pozytywnie myśleć, a jedyne pragnienie to przetrwanie. W każdym razie mimo to Lilka nie powinna się dołować, tylko szukać luki w rodzinnych powiązaniach i zająć się czymś, czego nie robił nikt. Może pójść w ślady wujka Charliego? Bo z stagnacji jeszcze nigdy nie przyszło nic dobrego.
    Harry był bardzo niedelikatny wobec Lily w czasie kolacji. Niewinna uwaga Violet nie musiała wcale przecież stać się przyczyną dramatu młodej czarownicy. Wystarczyło by, aby Harry spróbował być delikatny.
    Ciekawa jestem, jak potoczy się historia dziennika. Hm, wydaje mi się, że to bardzo specjalny dziennik, który trafił we właściwe ręce 0- bardzo wrażliwej czarownicy na rozdrożu.
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Znalazłam tego bloga przypadkowo i... OGROMNIE mi się spodobał...
    Co by tu dodać... W pewnym momencie, w domu Potterów miałam łzy w oczach.
    Hm... No i potrafisz sprawić, że tekst wciąga! <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy