Nienawidziłam
czekać. Ta czynność powodowała u mnie nagły wzrost ciśnienia krwi i nerwicy, na
którą i tak już wszyscy narzekali. Przez całe śniadanie wyczekiwałam odpowiedzi
jednocześnie zerkając na Dorcas, która jak gdyby nigdy nic jadła swoją
owsiankę. Musiałam z kimś porozmawiać, ale nie potrafiłam spojrzeć w oczy
Elizabeth i powiedzieć, że Dorcas planuje jak zniszczyć Dianę. Jeśli już mowa o
niej, to ta całkiem nieźle zaklimatyzowała się w naszej szkole. Nie chodziła
już sama po korytarzach, ale u boku Catelyn Sevenpool, która patrzyła na
wszystkich surowym spojrzeniem. Po lekcjach zaszywałam się w bibliotece mając
nadzieję, że nikt nie będzie mi towarzyszył. Polubiłam samotność i ciszę, która
otaczała to magiczne pomieszczenie. Zamiast pisać wypracowania siadałam na
krześle i wpatrywałam się w opasłe tomiska, jakby miały mi pomóc w podjęciu
ostatecznej decyzji. Czasami ktoś siadał tuż obok i starał się odrabiać lekcje.
Najczęściej była to Ellie, która potem przerywała swoją czynność i próbowała
nawiązać ze mną rozmowę. Odpowiadałam krótkimi zdaniami, albo milczałam. Jej
obecność powodowała u mnie rumieniec wstydu, a jakiś potwór wewnątrz mnie śmiał
się głośno. Dzisiaj było zupełnie inaczej. Nikt nie ruszył ze mną do
biblioteki, ale przy stoliku czekała na mnie osoba, która spowodowała u mnie
rumieniec wściekłości. Powoli, starając się uspokoić podeszłam do stolika nie
spuszczając wzroku z Diany Mathison. Dokładnie widziałam jej jasne oczy, tak
podobne do tych, które uwiodły mojego ojca. Błysk rozbawienia sprawił, że ręce
zaczęły mi się trząść, a krew w żyłach zawrzała.
-No
nareszcie – westchnęła przeciągle i ułożyła nogi na blacie. – Już myślałam, że
dzisiaj nie przyjdziesz.
Rzuciłam
torbę na podłogę i opadłam na krzesło dokładnie naprzeciwko nowej Krukonki.
Wyglądała na rozbawioną i pewną siebie. W tym momencie byłam pewna, że gdzieś w
okolicy kręci się Catelyn gotowa dać mi szlaban za jakąkolwiek próbę
zaatakowania blondynki.
-Nic
nie powiesz? Aż dziwne, Catie mówi, że jesteś pyskata, jak mało kto w tym
zamku.
-Serio?
Nie macie lepszych tematów do rozmów? – warknęłam.
-Jakoś
tak wyszło – wyszczerzyła się w ogromnym uśmiechu, który teraz oszpecał jej
piękną twarz.
Przez
chwilę siedziałyśmy w ciszy i walczyłyśmy na spojrzenia. Krew w moim ciele
osiągnęła maksymalną temperatura i miałam wrażenie, że lada moment eksploduję.
W mojej głowie układało się mnóstwo planów, jak zranić Krukonkę i uciec z
biblioteki w jak najkrótszym czasie. Dziewczyna pochyliła się w moim kierunku.
-Myślisz,
że nie wiem? – zapytała z ironią. – Może i twoi przyjaciele są ślepi, ale wręcz
na czole masz napisane, że coś knujesz. Może nie osobiście, może przy pomocy
tej czarnowłosej jędzy, ale ja i tak wygram. Mam po swojej stronie Catelyn i
twojego ojca. Jak myślisz, jak zareaguje na wiadomość, że jego córeczka znęca
się nad siostrą jego przyszłej żony?
-Masz
tyle samo tupetu, jak i głupoty, co twoja starsza siostra – syknęłam, a na jej
policzkach pojawił się rumieniec gniewu. – Kim ty właściwie jesteś? Bo gdyby
twoja starsza siostra nie wepchnęła się do łóżka mojego ojca byłabyś tylko
jedną z wielu uczennic tej szkoły. Najprawdopodobniej omijaną przez wszystkich
jak te zbroje, które od lat nie są czyszczone. Jak to jest budować swoją
reputację na skandalu?
-Jeśli
jeszcze raz obrazisz moją siostrę…
-Trzymaj
się z dala od mojej rodziny – warknęłam.
Po
chwili obie trzymałyśmy różdżki i mierzyłyśmy do siebie. Mocniej ścisnęłam
magiczne drewienko i wycelowałam w serce. Do głowy przychodziło mi teraz
mnóstwo klątw, o których czytałam. Wiedziałam też, że Diana myśli dokładnie o
tym samym. Jak zranić, aby bolało jak najdłużej.
-Opuść
różdżkę Spencer.
Chrapliwy
głos Catelyn wdarł się do mojego mózgu, a prefekt Ravenclawu stanęła tuż obok
blondynki. W tym momencie Diana uśmiechnęła się jadowicie i wycelowała w moją
głowę. Nienawidziłam Sevenpool odkąd trafiłam do tej szkoły. Ta brązowowłosa
dziewczyna o wyniosłym wyrazie twarzy przypominała mi, jaka powinnam być.
Dumna, zimna arystokratka gotowa zrobić wszystko dla własnej korzyści i
reputacji. Była trochę podobna do Dorcas, tylko miała w sobie odrobinę mniej
okrucieństwa. Zaś, jeśli chodzi o wygląd, to nie wyróżniała się prawie niczym.
Bez przygotowania mogłabym wymienić, co najmniej dziesięć podobnych do niej
dziewczyn, w tym jej najlepszą przyjaciółkę. Wysoka i chuda jak tyczka, na
dodatek jej skóra wyglądała, jakby od urodzenia nie widziała słońca. Brązowe
pukle okalały twarz z ostrym podbródkiem, a małe brązowe oczy zawsze miały w
sobie tą chłodną nutę.
-Odsuń
się, Sevenpool! – syknęłam.
-Dziesięć…
-Co
tu się dzieje?! – ostry głos Lily omal nie wytrącił mi różdżki z dłoni.
Po
chwili tuż obok mnie pojawiła się Lily i Remus. Oboje mieli na swoich szatach
odznaki prefektów Gryffindoru i dokładnie taką samą władzę, jak stojąca przede
mną Catelyn. Mocniej zacisnęłam palce na różdżce, choć czułam na sobie
zaniepokojone spojrzenia przyjaciół.
-Proszę,
jednak masz trochę oleju w głowie – uśmiechnęła się Diana.
Już
machnęłam różdżką, gdy nagle Remus złapał mnie za nadgarstek i unieruchomił,
abym mogła jedynie wysyczeć w stronę Diany wiązankę niecenzuralnych słów. Lily
zerkała na nas kątem oka, ale skupiła się na Catelyn, która wciąż trzymała
różdżkę.
-To
pogwałcenie praw prefekta – warknęła w stronę szatynki.
-I
co zrobisz Evans? Polecisz do McGonagall? Flitwick i tak nie odbierze mi
odznaki.
Spróbowałam
się wyrwać Remusowi, ale on trzymał mnie za oba nadgarstki, a plecami
przycisnął mnie do swojego torsu. Mogłabym wierzgać, krzyczeć i piszczeć, ale
nie zdołałabym się wyrwać. W końcu Lily opuściła różdżkę i przeklęła pod nosem.
Uniosłam wysoko brwi i spojrzałam na rudowłosą dziewczynę. Nigdy nie słyszałam,
aby przeklinała. Nigdy.
-Zmiatajcie
stąd – syknęła. – I nikomu o tym nie wspominać, bo Mathison dostanie taki
szlaban, że natychmiast wróci do Francji.
Blondynka
prychnęła pod nosem, ale opuściła bibliotekę razem z Catelyn, która uniosła
dumnie głowę w geście tryumfu. Gdyby nie Remus to rzuciłabym się na nią z
pięściami nie licząc się z tym, że tego samego dnia mogłabym pakować kufer i
wracać do domu. Gdy były już w odpowiedniej odległości Remus w końcu mnie
wypuścił. Dyszałam ciężko, ale z godnością otrzepałam szatę.
-Coś
ty sobie myślała dziewczyno? – fuknęła na mnie Lily.
-Czekała
tu na mnie. Co miałam zrobić? Odwrócić się i uciec jak mała dziewczynka?
-Na
pewno nie wyciągać różdżkę. Na Merlina, Aria! Wyglądałaś, jakbyś chciała ją
przekląć.
-Nie
zamierzałam – skłamałam gładko i wyciągnęłam potrzebną do wypracowania książkę.
– A teraz byłoby świetnie, gdybyście przestali patrzeć na mnie, jak na
śmierciożercę i dali odrobić mi zadanie z transmutacji.
-O
nie! – warknęła Lily i wyrwała mi książkę. – Koniec z odcinaniem się od wszystkich
na całe dnie. Zrobisz to w Pokoju Wspólnym – warknęła i ruszyła w stronę
wyjścia.
-Może
byś tak coś zrobił? – zawołałam do Lupina, ale on tylko uśmiechnął się w
odpowiedzi i ruszył za Evans.
-Cholerny
dyktator i wspólnik niemowa – fuknęłam niechętnie ruszając za nimi.
~*~
Nienawidziłam
odrabiać lekcji w zatłoczonym Pokoju Wspólnym. Chyba ostatnio w ogóle
nienawidziłam mnóstwa rzeczy. Począwszy od normalnych czynności do mojego ojca
włącznie. Siedziałam na kanapie i uparcie próbowałam przeczytać ostatni
rozdział. U podnóża kanapy siedział James i Black, którzy pod nieobecność panny
Evans obiecali się mną zajmować. Efekt był taki, że oboje grali w
eksplodującego durnia robiąc przy tym więcej hałasu, niż pozostali uczniowie
znajdujący się Pokoju Wspólnym. Różdżka, która leżała na kanapie nagle zaczęła
wyglądać nader kusząco. Mogłabym obu zamienić w żaby, a potem rzucić do jeziora
i mieć spokój na co najmniej kilka miesięcy.
-Chyba
nie chcesz ich zabić? – zapytała Elizabeth siadając obok mnie.
-Planuje,
a ty mi przeszkadzasz.
James
rzucił w moją stronę przerażone spojrzenie i odsunął się nieznacznie. Jeszcze
bardziej skuliłam się na kanapie i starałam skupić swój umysł na małych
literkach. Ile bym teraz dała za przesiedzenie kilku minut w bibliotece. Cały
swój jutrzejszy posiłek, oraz wszystkich moich znajomych. Może dlatego, że
aktualnie każdy doprowadzał mnie do szału.
-Powinnaś
się rozluźnić – uśmiechnął się Syriusz, gdy karta eksplodowała wprost na
Jamesa.
-Syriusz
ma rację – powiedziała nagle Elizabeth i zarumieniła się delikatnie pod wpływem
mojego zdziwionego spojrzenia. –Wiem, że sytuacja jest trudna i denerwujesz się
odpowiedzią od ojca, ale trochę zabawy też ci się przyda. Szczególnie po
dzisiejszym wydarzeniu w bibliotece…
-To
ta mała jędza zaczęła – warknęłam zdenerwowana i trzasnęłam opasłym tomem o
swoje nogi. – Przestańcie mnie o to obwiniać!
-Nikt
cię nie obwinia, że…
-
Masz za mało samokontroli – dokończył za nią James i natychmiast uchylił się
przed lecącym podręcznikiem.
-Chciałam
powiedzieć, że… - zamilkła szukając w głowie dokończenia tego feralnego zdania.
Patrzyłam
na nią z nadzieją, ale w końcu blondynka spłonęła rumieńcem i zaczęła się bawić
krańcem swojej białej koszulki. Przez chwilę czułam się, jakby ktoś dał mi w
twarz, a w kącikach oczu poczułam łzy.
-Jestem
beznadziejna – szepnęłam.
-Nieprawda
– okrzyk Elizabeth był zbyt głośny i ranił mi uszy.
W
jednej chwili ramiona blondynki szczelnie mnie otoczyły i przycisnęły do
siebie. Wtuliłam się w dziewczynę szlochając cicho i mamrocząc ciche
przekleństwa w stronę gapiących się na mnie Blacka i Pottera. Po chwili oboje
wyszczerzyli się w tym swoim głupkowatym uśmiechu i dołączyli do uścisku. Black
objął od tyłu Ellie, a James wdusił mnie w fotel i wetknął mi swój łokieć do
oka.
-Tyle
cukru! – zawołał Syriusz, a Elizabeth parsknęła serdecznym śmiechem.
-Potter,
złaź ze mnie padalcu – wysyczałam próbując wydostać się spod rosłego bruneta.
-Nie
wierć się to pójdzie mi szybciej – westchnął, ale potknął się o moje nogi i
runął na podłogę tuż pod nogi zdziwionej Evans. – Cześć Liluś!
Parsknęłam
śmiechem na widok znudzonej Lily, która poluźniła swój krawat i przekraczając
Jamesa usiadła obok mnie.
-Widzisz,
nawet jak padasz jej do stóp, ona i tak cię ignoruje – zachichotał Syriusz, za
co dostał poduszką w twarz.
-Czy
oni kiedykolwiek dorosną? – zapytała Lily, ale było to chyba pytanie rzucone w
przestrzeń, jakby to wszechświat miał jej dać odpowiedź. – Co u ciebie?
-Czekam
na twój wykład – westchnęłam i ponownie otworzyłam książkę.
-Cieszę
się, że posłuchałam Remusa i poszłam ciebie szukać.
Uniosłam
wysoko brwi i spojrzałam na profil rudowłosego stworzenia. Ta dziewczyna była
totalną wariatką. Jeszcze większą, niż ja. A osobiście myślałam, że jest to
rzecz niemożliwa do osiągnięcia. Czasami zachowywała się jak moja matka,
opanowana, chłodna. Kiedy indziej potrafiła zorganizować ze mną bitwę na
poduszki i okładać tymi miękkimi przedmiotami każdego, kto stanął na jej
drodze. A po drugie, skoro to Remus tak się o mnie martwił, to gdzie teraz był?
-Skoro
Remus jest taki wspaniałomyślny, czemu oboje zostawiliście mnie z tymi… głąbami
– jęknęłam wskazując na Jamesa i Syriusza, którzy rzucali w siebie poduszkami,
co chwila chowając się za jakimś meblem.
-Bo
mamy swoje obowiązki.
Mówiła
zupełnie, jak moja matka, gdy pytałam, czemu nie ma czasu, aby porozmawiać z
ojcem osobiście, a nie przy pomocy prawnika. Splotłam ręce na piersi i oparłam
głowę o ramię Elizabeth. Ta poklepała mnie po kolanie i zaczęła nucić pod nosem
jakąś mugolską piosenkę. Ten wieczór mógłby trwać wiecznie.
~*~
Obiady
od zawsze były najweselszymi posiłkami w ciągu dnia. O tej porze w Wielkiej
Sali zawsze było głośno od rozmów i krzyków uczniów, a pomiędzy stołami latały
tajemne liściki i samoloty. Schyliłam głowę, nim jakaś kulka trafiła w moje oko
i opadłam na swoje miejsce. W tym samym momencie naprzeciwko mnie usiadł Remus.
-Uwaga,
Lupin obrońca uciśnionych – zawołałam, chociaż dobrze wiedziałam, że nikt nie
zwróci na mnie uwagi.
-Tak
myślałem, że w końcu mi się dostanie – westchnął i uniósł ręce w geście
poddania. – No dalej, krzycz ile wlezie.
Uśmiechnęłam
się delikatnie i pocałowałam go w policzek. Przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony,
a potem całą jego twarz pokrył ceglany rumieniec. Nie mogłam powstrzymać
jeszcze szerszego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
-Dziękuję
– szepnęłam i poczułam mocne uderzenie w ramię.
-Co
gołąbki – zawołał Syriusz i wyszczerzył się do Remusa. – Wszystko gotowe?
-Niby
co? O nie – warknęłam przyglądając się dwójce huncwotów. – Powariowaliście?
Przecież Lily was zamorduje!
-To,
że pannie Evans znowu coś nie będzie grało, to żadna nowość. A uczniowie
Hogwartu potrzebują zabawy.
-Uczniowie,
czy ty?
-Głównie
ja! – odparł zadowolony Black i klasnął w dłonie.
Rozejrzałam
się przerażona w chwili, gdy rozległ się trzask. Niemo poruszałam ustami
wpatrując się w stół Ślizgonów, gdzie co chwila jedne z uczniów zamieniał się w
jakieś stworzenie. Rozległy się okrzyki przerażenia i gorączkowe nawoływania do
spokoju.
-Black,
ty idioto! – warknęłam, gdy Agnes Ribbon zamieniła się w ogromnego ślimaka, a
cała podłoga w Wielkiej Sali pokryła się śluzem. – Zamorduje cię!
-Oj,
Aria. Rozluźnij się trochę!
W
końcu wrzaski ustały, a wszyscy uczniowie, którzy zachowali swą ludzką postać
stali na swoich miejscach i przyglądali się, jak nauczyciele próbują odmienić
Ślizgonów. Większość uczniów parsknęła głośnym śmiechem na widok ślimaka o
rudej grzywce, który po chwili zmienił się w ociekającą śluzem Agnes. Jej
dziecięcą twarzyczkę pokrył rumieniec wstydu, a na policzki trysnęły łzy. Po
chwili z piskiem wybiegła z klasy ślizgając się na lepkiej mazi. Tuż za nią
pobiegła jej najlepsza przyjaciółka Aileen, która zatrzymała się przy drzwiach
i rzuciła Blackowi mordercze spojrzenie.
-BLACK
DO MOJEGO GABINETU! – głośny okrzyk profesor McGonagall natychmiast uciszył
całą salę.
-Tak
jest, pani profesor! – zasalutował szatyn i pochylił się w moją stronę. – Warto
było – szepnął.
Uderzyłam
go delikatnie w tył głowy, ale tyle wystarczyło, aby stracił równowagę i
wywrócił się na śluzie. Ku jego nieszczęściu złapał się dolnej części szaty
profesor Sprout, która runęła dokładnie na niego. Tym razem nawet Ślizgoni
parsknęli śmiechem, gdy z ust nauczycielki zielarstwa wydobyło się kilka
przekleństw. W końcu profesor McGonagall z pomocą profesora Slughorna pomogła
wstać opiekunce Puchonów, która dumnie otrzepała szatę i ruszyła w stronę stołu
nauczycielskiego mamrocząc coś cicho pod nosem.
-No
dalej, Black. Wstawaj! Jestem ciekawa, jak sam się z tego podniesiesz.
To, ja. Tak, zgadza się nadal żyję. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Cholerna wena schowała się gdzieś w moim pokoju i za licho nie umiem je znaleźć. Mimo to nie zamierzam porzucać tego opowiadania. Muszę po po prostu przebrnąć przez martwy punkt i tyle. Więc jak na razie nie spodziewajcie się drugiego postu w tym miesiącu. Może tak na początku kwietnia.
Nie rozumiem, dlacżego bibliotekarza nie wyrzuciła tych dziewczyn wczesniej, niz przyszli prefekci. To było dziwne. Gdyby takie akcje odbywały sie na korytarzyi,nie byłoby to nic niezwykłego,ale tak... Wydaje mi sie to dosc dziwne. Ogólnie jednak konfrontacja mi sie podobała, widac było,ze boje dziewczyny maja mocny,lecz rowniez troche nazbyt wybuchowy charakter. Jestem ciekawa,co bedzie dalej. A huncwoci mnie rozwalają, sa jeszcze takimi dziecmi... Mimo ze lewnie sami o sobie myślą inaczej,zapraszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! Pozbieraj się i wróć jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńJak zwykle cudownie, ahh ten Black. I Potter. Niby tacy dziecinni, a jednak potrafią pocieszyć przytulasem.
OdpowiedzUsuńI Remus <3
Omg, nadal ich szipuję:3
Jak pewnie zauważyłaś (lub nie), skomentowałam wszystkie poprzednie posty, możesz sobie poczytać moje jakże logiczne komentarze xD
Mogłabyś mnie poinformować o następnym rozdziale?
karouherondale@gmail.com
PISZ DALEJ, SZYBKO, JA CHCĘ HUNCWOTÓW *PODSYŁA CI WENĘ SOWĄ*
:*
-Jak Zwykle Pomocna Herondale